Marka GLAMGLOW to jedna z tych, które nieustannie kuszą mnie wymyślnymi opakowaniami, błyskotkami, brokatem oraz poczuciem zetknięcia się z luksusem gdy tylko sięgam po ich kosmetyki. Nikt nie zaprzeczy, że marketing mają świetny! Wiedzą co zrobić by wszystkim srokom zaświeciły się oczy i serce mocniej zabiło na widok ich produktów, a wtedy to już nieważna cena oraz cała reszta. Po prostu musimy je mieć! Sama kilka razy już dałam się przekonać i kupiłam chociażby ich oczyszczający żel do mycia twarzy Supercleanse Clearing Cream-To-Foam Cleanser, który mnie rozczarował, a zużycie go do ostatniej kropli było dla mnie torturą. Później w jakimś zestawie nabyłam krem rozświetlający Glowstarter Mega Illuminating Moisturiser oraz naprawdę mocno kuszącą maseczkę Instamud 60 second Pore-Refining Treatment i to właśnie o tych produktach Wam dziś opowiem. Zapraszam!
Produkt ten jest opisywany jako kosmetyk wielofunkcyjny, bo oprócz rozświetlenia twarzy ma też być bazą oraz kremem nawilżającym w jednym. Producent do zakupu też próbuję nas przekonać zachwalając zawarte w nim składniki czyli między innymi kwas hialuronowy, ekstrakt z jabłka, olej jojoba, masło shea, algi, ogórek, tarczycę bajkalską, kwasy AHA, wyciąg z drożdży oraz kofeinę. Lista INCI tego kosmetyku jest naprawdę długa, ale mimo to nie nawilża on tak jak nam obiecano i według mnie świetnie pasuje do niego stare dobre powiedzenie, że jak coś jest do wszystkiego to jest do niczego.
Wyrwałam się już z oceną, ale jeszcze nie wspomniałam o wyglądzie Glowstartera. Ja posiadam mini wersję tego kremu zamkniętą w małym, różowym słoiczku, ale z tego co się orientuję pełnowymiarowy produkt został zapakowany w identyczny sposób co już nie spotyka się z moją aprobatą. Jeśli chodzi o tego typu kosmetyki to preferuję tubki czy buteleczki, a nie mało higieniczne słoiczki. Co więcej krem pachnie tak intensywnie, słodko i cukierkowo, że jestem w stanie uwierzyć iż może powodować bóle głowy oraz nudności. Naprawdę ciężko mi było przywyknąć do tej woni, zwłaszcza, że ciągnęła się za mną długie godziny. Pochwalić go mogę za lekką konsystencję, ale zdecydowanie nie podoba mi się sztuczny glow i nawet gdybym była posiadaczką porcelanowej cery raczej nie odważyłabym się nosić Glowstartera solo. Co więcej mam wrażenie, że moja skóra za żadne skarby nie chce go zaakceptować. Nawet po odczekaniu naprawdę długiego czasu krem wciąż się nie wchłania, pozostawia tłustą oraz nieprzyjemną, lepką warstwę i jedyne na co mam ochotę to go jak najszybciej zmyć.
Niestety przychodzi w końcu czas na aplikacje podkładu i wtedy cały ten glow znika. Nie widzę żadnego rozświetlenia, ani poprawy wyglądu cery. Co więcej znacznie skraca on trwałość mojego podkładu i skóra zaczyna błyszczeć w ekspresowym tempie. Tak jak wspomniałam wyżej nie zauważyłam też jakiegoś chociażby optymalnego nawilżenia czy odżywienia więc cała ta moc płynąca z super składników mnie akurat nie dosięgnęła. Próbowałam go nawet miksować z podkładem i wtedy spisywał się troszkę lepiej, ale wciąż brak mi było tego obiecanego rozświetlenia. Zdaję sobie sprawę, że recenzja produktu wygląda tak jakbym się na niego uwzięła i może faktycznie jestem uprzedzona, bo widziałam masę pozytywnych komentarzy pod adresem Glowstartera, a u mnie wypada dosyć słabo. Poza tym nawet gdyby dał mi ten obiecany glow czy nawilżenie to czy faktycznie jest wart swojej ceny? Na pewno nie. Wolałabym zainwestować w krem z dużo lepszym składem, a cerę ożywić jakimś fajnym rozświetlaczem, który obecnie można kupić za grosze. Jak dla mnie Glowstarter to zdecydowanie przereklamowany bubel.
Do zakupu tej maseczki nie kusi tylko odlotowy, fioletowy odcień, ale także fakt iż na twarzy spoczywa tylko przez minutę, a później już możemy się jej pozbyć. Przyznajcie sami, że najgorsze w stosowaniu tego typu produktów jest czekanie 15-20 minut na zmycie, a przecież żyjemy w czasach gdzie wszystko musi być na już, na teraz, z natychmiastowym efektem. W tym przypadku również producent chwali się zawartością działających cuda składników czyli glinką bentonitową i kaolinową, oczarem wirginijskim, aloesem, korzeniem lukrecji, jabłkiem, niacyną oraz alantoniną.
Już samo opakowanie robi wrażenie, tak jak z resztą u większości produktów GLAMGLOW. Pewnie zdążyliście się domyślić, że ta fajna buteleczka z pompką musiała naprawdę dać mi sporo satysfakcji i w końcu nie będę narzekać na słoiczek. Dzięki niej wydobywa się produkt w szybki oraz higieniczny sposób co baaardzo ułatwia jego stosowanie. Kocham kolor tej maseczki! I chociaż to tylko odcień, jest tak unikatowy, że znacznie chętniej się wtedy po nią sięga. Super jest być przez chwilę postacią z filmu "Star Wars" czy "Strażnicy Galaktyki", albo po prostu twarzą księżyca z listy emoji. Kilka sekund po aplikacji czuję przyjemny chłód oraz intensywny zapach mięty, a potem produkt zaczyna bąbelkować i wtedy dopiero zaczynają się tortury. Kto wytrzyma dłużej niż minutę? Na pewno nie ja. To łaskotanie jest dla mnie tak irytujące, że mam ochotę zadrapać się na śmierć więc już wiecie co robić gdy chcecie wyciągnąć ode mnie informacje- GLAMGLOW Instamud. Oczywiście po jakimś czasie powstawanie pianki ustaje i zostajemy z lekko wyschniętą warstwą produktu, ale niestety chęć podrapania się wcale nie znika.
Skóra po użyciu Instamud jest super gładka miękka, lekko oczyszczona i...tyle. No właśnie tylko tyle. Powinnam sama sobie narzucić chłostę za zakup tego produktu, bo lepszy efekt osiągnę choćby z maseczką za kilkanaście złotych. Wizualnie wypada naprawdę świetnie, ale działanie mogę ocenić tylko westchnieniem oraz wzniesieniem oczu i rąk do nieba.
Odpowiadając na pytanie czy warto inwestować w produkty GLAMGLOW? Moim zdaniem nie, choć wiem, że sporo osób lubi ich maseczki i uważa, że naprawdę działają. I ja w to wierzę, ale równie dobrze jak nie lepiej spisują się dużo tańsze produkty więc po co przepłacać (jak to mówią w reklamach leków)? Chociaż jeśli cena nie gra dla Was roli, a lubicie powiew luksusu, wymysły, brokaty oraz kosmiczne kolory to dlaczego nie? Ja sama od siebie dostałam bana na kupowanie produktów tej marki i chociaż wciąż zerkam na ich nową mgiełkę czy serum nie dam się już więcej złapać sprytnemu marketingowi by później żałować wydanych pieniędzy. Zwłaszcza, że jest tyle fajnych kosmetyków do przetestowania, a twarz tylko jedna. Tym razem niestety bardzo negatywna recenzja za co przepraszam, ale musiałam się wygadać oraz szczerze napisać co myślę. A może Wy macie inne zdanie? Chętnie się dowiem :)
Wyrwałam się już z oceną, ale jeszcze nie wspomniałam o wyglądzie Glowstartera. Ja posiadam mini wersję tego kremu zamkniętą w małym, różowym słoiczku, ale z tego co się orientuję pełnowymiarowy produkt został zapakowany w identyczny sposób co już nie spotyka się z moją aprobatą. Jeśli chodzi o tego typu kosmetyki to preferuję tubki czy buteleczki, a nie mało higieniczne słoiczki. Co więcej krem pachnie tak intensywnie, słodko i cukierkowo, że jestem w stanie uwierzyć iż może powodować bóle głowy oraz nudności. Naprawdę ciężko mi było przywyknąć do tej woni, zwłaszcza, że ciągnęła się za mną długie godziny. Pochwalić go mogę za lekką konsystencję, ale zdecydowanie nie podoba mi się sztuczny glow i nawet gdybym była posiadaczką porcelanowej cery raczej nie odważyłabym się nosić Glowstartera solo. Co więcej mam wrażenie, że moja skóra za żadne skarby nie chce go zaakceptować. Nawet po odczekaniu naprawdę długiego czasu krem wciąż się nie wchłania, pozostawia tłustą oraz nieprzyjemną, lepką warstwę i jedyne na co mam ochotę to go jak najszybciej zmyć.
Niestety przychodzi w końcu czas na aplikacje podkładu i wtedy cały ten glow znika. Nie widzę żadnego rozświetlenia, ani poprawy wyglądu cery. Co więcej znacznie skraca on trwałość mojego podkładu i skóra zaczyna błyszczeć w ekspresowym tempie. Tak jak wspomniałam wyżej nie zauważyłam też jakiegoś chociażby optymalnego nawilżenia czy odżywienia więc cała ta moc płynąca z super składników mnie akurat nie dosięgnęła. Próbowałam go nawet miksować z podkładem i wtedy spisywał się troszkę lepiej, ale wciąż brak mi było tego obiecanego rozświetlenia. Zdaję sobie sprawę, że recenzja produktu wygląda tak jakbym się na niego uwzięła i może faktycznie jestem uprzedzona, bo widziałam masę pozytywnych komentarzy pod adresem Glowstartera, a u mnie wypada dosyć słabo. Poza tym nawet gdyby dał mi ten obiecany glow czy nawilżenie to czy faktycznie jest wart swojej ceny? Na pewno nie. Wolałabym zainwestować w krem z dużo lepszym składem, a cerę ożywić jakimś fajnym rozświetlaczem, który obecnie można kupić za grosze. Jak dla mnie Glowstarter to zdecydowanie przereklamowany bubel.
Skład: Water\Aqua\Eau, Dimethicone, Butylene Glycol, Glyceryl Distearate, Cetyl Ricinoleate, Trisiloxane, Glyceryl Stearate Se, Cholesterol, Steareth-10, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Butyrospermum Parkii (Shea Butter), Cetyl Esters, Cetyl Alcohol, Glycerin, Tocopheryl Acetate, Sodium Hyaluronate, Algae Extract, Camellia Sinensis (Green Tea) Leaf Extract, Cucumis Sativus (Cucumber) Fruit Extract, Pyrus Malus (Apple) Fruit Extract, Saccharomyces Lysate Extract, Scutellaria Baicalensis Root Extract, Ceramide Ng, Isohexadecane, Synthetic Fluorphlogopite, Sucrose, Polysorbate 80, Acrylamide/Sodium Acryloyldimethyltaurate Copolymer, Xanthan Gum, Caprylyl Glycol, Hexylene Glycol, Citric Acid, Linoleic Acid, Panthenol, Fragrance (Parfum), Limonene, Citral, Linalool, Disodium Edta, Magnesium Ascorbyl Phosphate, Sodium Citrate, Phenoxyethanol, [+/- Mica, Titanium Dioxide (Ci 77891), Iron Oxides (Ci 77491), Iron Oxides (Ci 77492), Iron Oxides (Ci 77499), Blue 1 (Ci 42090), Red 4 (Ci 14700), Red 33 (Ci 17200), Yellow 5 (Ci 19140)].
Glamglow Instamud 60 sekundowa maseczka oczyszczająca|
165 zł lub 30 GBP
Do zakupu tej maseczki nie kusi tylko odlotowy, fioletowy odcień, ale także fakt iż na twarzy spoczywa tylko przez minutę, a później już możemy się jej pozbyć. Przyznajcie sami, że najgorsze w stosowaniu tego typu produktów jest czekanie 15-20 minut na zmycie, a przecież żyjemy w czasach gdzie wszystko musi być na już, na teraz, z natychmiastowym efektem. W tym przypadku również producent chwali się zawartością działających cuda składników czyli glinką bentonitową i kaolinową, oczarem wirginijskim, aloesem, korzeniem lukrecji, jabłkiem, niacyną oraz alantoniną.
Już samo opakowanie robi wrażenie, tak jak z resztą u większości produktów GLAMGLOW. Pewnie zdążyliście się domyślić, że ta fajna buteleczka z pompką musiała naprawdę dać mi sporo satysfakcji i w końcu nie będę narzekać na słoiczek. Dzięki niej wydobywa się produkt w szybki oraz higieniczny sposób co baaardzo ułatwia jego stosowanie. Kocham kolor tej maseczki! I chociaż to tylko odcień, jest tak unikatowy, że znacznie chętniej się wtedy po nią sięga. Super jest być przez chwilę postacią z filmu "Star Wars" czy "Strażnicy Galaktyki", albo po prostu twarzą księżyca z listy emoji. Kilka sekund po aplikacji czuję przyjemny chłód oraz intensywny zapach mięty, a potem produkt zaczyna bąbelkować i wtedy dopiero zaczynają się tortury. Kto wytrzyma dłużej niż minutę? Na pewno nie ja. To łaskotanie jest dla mnie tak irytujące, że mam ochotę zadrapać się na śmierć więc już wiecie co robić gdy chcecie wyciągnąć ode mnie informacje- GLAMGLOW Instamud. Oczywiście po jakimś czasie powstawanie pianki ustaje i zostajemy z lekko wyschniętą warstwą produktu, ale niestety chęć podrapania się wcale nie znika.
Skóra po użyciu Instamud jest super gładka miękka, lekko oczyszczona i...tyle. No właśnie tylko tyle. Powinnam sama sobie narzucić chłostę za zakup tego produktu, bo lepszy efekt osiągnę choćby z maseczką za kilkanaście złotych. Wizualnie wypada naprawdę świetnie, ale działanie mogę ocenić tylko westchnieniem oraz wzniesieniem oczu i rąk do nieba.
Skład: Water\Aqua\Eau, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Sodium C14-16 Olefin Sulfonate, Bentonite, Glycerin, Kaolin, Hamamelis Virginiana (Witch Hazel) Water, Caprylic/Capric Triglyceride, Ethyl Perfluorobutyl Ether, Sodium Cocoamphoacetate, Cocamidopropyl Betaine, Ethyl Perfluoroisobutyl Ether, Niacinamide, Sodium Hyaluronate, Avena Sativa (Oat) Kernel Extract, Pyrus Malus (Apple) Fruit Extract, Allantoin, Acetyl Glucosamine, Bisabolol, Dipotassium Glycyrrhizate, Ethylhexylglycerin, Menthol, Ppg-26-Buteth-26, Cocamidopropyl Hydroxysultaine, Sodium Chloride, Xanthan Gum, Butyl Methoxydibenzoylmethane, Ethylhexyl Salicylate, Ethylhexyl Methoxycinnamate, Pentylene Glycol, Citric Acid, Propanediol Peg-40 Hydrogenated Castor Oil, Bht, Chlorphenesin, Phenoxyethanol, Potassium Sorbate, Titanium Dioxide (Ci 77891), Ext. Violet 2 (Ci 60730)._____________________________________________
Odpowiadając na pytanie czy warto inwestować w produkty GLAMGLOW? Moim zdaniem nie, choć wiem, że sporo osób lubi ich maseczki i uważa, że naprawdę działają. I ja w to wierzę, ale równie dobrze jak nie lepiej spisują się dużo tańsze produkty więc po co przepłacać (jak to mówią w reklamach leków)? Chociaż jeśli cena nie gra dla Was roli, a lubicie powiew luksusu, wymysły, brokaty oraz kosmiczne kolory to dlaczego nie? Ja sama od siebie dostałam bana na kupowanie produktów tej marki i chociaż wciąż zerkam na ich nową mgiełkę czy serum nie dam się już więcej złapać sprytnemu marketingowi by później żałować wydanych pieniędzy. Zwłaszcza, że jest tyle fajnych kosmetyków do przetestowania, a twarz tylko jedna. Tym razem niestety bardzo negatywna recenzja za co przepraszam, ale musiałam się wygadać oraz szczerze napisać co myślę. A może Wy macie inne zdanie? Chętnie się dowiem :)