Moje pierwsze spotkanie z pudrem ryżowym. Wibo Rice Powder Total Matt Effect






Od lat rozkochana w podkładach, które wśród całej kolorówki zajmują pierwsze miejsce w moim sercu, po macoszemu traktowałam pudry. A przecież stawiają kropkę nad i, również ponosząc odpowiedzialność za trwałość makijażu. Obdarzona tłustą, szybko błyszczącą się cerą, od lat sięgam po pudry matujące, ale rzadko zwracałam uwagę na umieszczoną z tyłu opakowania etykietę oraz skład. Nigdy nie podejrzewałam ich o pogorszenie stanu cery, chociaż wiedziałam iż nie wszystkie mają na nią zbawienny wpływ. Oczywiście pewnie nie zaskoczę Was pisząc, że korzenie pudru ryżowego sięgają Azji, bo właśnie tam był najczęściej stosowany do makijażu oraz oczyszczania cery. Świetnie absorbuje on sebum i zapobiega błyszczeniu się skóry. O tego typu kosmetykach słyszałam już dawno, jednak ich sypka forma nie do końca mi odpowiada. Zawsze kojarzą mi się z wystrojoną gejszą, która przed wyjściem obficie pudruje twarz, puszczając w powietrze kłęby białego proszku. Produkty prasowane znacznie łatwiej się przechowuje oraz aplikuje, bo mam przynajmniej pewność, że moja niezdarna osoba nie obdzieli nimi ubrań, a już usuwanie białego pyłu z czarnej toaletki to prawdziwy koszmar. Rice powder Total Matt Effect jest nowością marki Wibo, na którą czeka sporo z Was, dlatego dziś dowiecie się ode mnie nieco więcej na jego temat. Myślicie, że zmieni moje podejście do sypkiej formy pudrów? Odpowiedź znajdziecie poniżej :)


Wibo Rice Powder Total Matt Effect



Przygodę z tym produktem zaczynamy od odkręcenie ładnego wieczka, które sprawia iż opakowanie wygląda bardziej zachęcająco i ciekawie. Błysk i perłowe wykończenie skuszą nie tylko sroki. Niestety podczas używania lubi się rysować i jestem pewna, że za kilka miesięcy nie będzie już robiło dobrego wrażenia. Zanim dobierzemy się do samego pudru, zostajemy zmuszeni zerwać przezroczystą naklejkę, która niczym strażnik chroni zawartość przed niechcianymi rękami i przypadkowym rozsypaniem. Szkoda, że nie można jej używać bez końca, bo zostajemy zmuszeni zostawić nasz produkt bez żadnej ochrony, tracąc pewność co do jego bezpieczeństwa. Niestety moim zdaniem zabieranie go ze sobą w naszych pojemnych torebkach nie jest dobrym pomysłem. Może jestem trochę przewrażliwiona, bo przetrwał bez szwanku w mojej kosmetyczce lot samolotem, ale mimo wszystko to opakowanie nie wzbudza mojego zaufania. Sitko przez, które wydobywamy puder ma całkiem spore dziurki, które bez problemu wysypują idealnie zmielony produkt. Oczywiście nie obędzie się bez rozsypywania i pruszenia, ale zganiam to na moją niezdarność. U Was może być inaczej :)


Puder ryżowy staram się aplikować zmoczonym i dobrze odciśniętym Beauty Blenderem. Testowałam go na różnych obszarach twarzy i nie na każdej dawał zadowalający efekt. Od razu po aplikacji możemy mieć wrażenie, że nieco bieli, ale po chwili całkowicie stapia się z cerą i nikt nie będzie w stanie powiedzieć iż macie go na sobie. Najlepiej spisuje się w strefie T. Skutecznie ją matuje i trzyma w ryzach długie godziny. Bez świecenia i psucia starannie wykonanego rankiem makijażu. Aplikowany na całą twarz wysuszał ją, a dodatkowo przy większej ilości buzia wyglądała nieco płasko i smutno. Wszystko zależy od tego czego oczekujecie. U mnie ostatnio prym wiedzie nieznaczny i zdrowy glow, efekt jakby  lekko mokrej skóry, dlatego nie chcę go psuć zbyt mocarnym pudrem. Te z was, które szukają mocniejszego matu, na pewno będą zadowolone. Miejcie jednak na uwadze by nie obsypywać nim twarzy niczym wspomniana wyżej gejsza, bo produkt może wtedy wejść w zmarszczki lub tworzyć efekt maski. Jeśli tak jak ja macie wrażliwe okolice oczu to starajcie się omijać je szerokim łukiem. Puder dodatkowo mi je przesuszył i nawet po użyciu dobrze nawilżającego kremu wyglądały jak stuletni papier. 


Kolejne plusy mogę przyznać za skład, który jest dosyć krótki, a skrobia z ryżu znajduje się już na pierwszym miejscu. Co więcej nie zawiera on talku, który nie z każdą cerą się dogada. W ostatnim czasie mam wrażenie, że zapycha mnie nawet woda, ale o tym pudrze nie mogę tego powiedzieć. Używałam go każdego dnia i na szczęście nie spowodował żadnego nieprzyjemnego wysypu. Nałożony w rozsądnej ilości ułoży się tak iż nie będziemy go wcale czuć na twarzy. 



Wibo Rice Powder nie zmienił mojego podejścia do pudrów sypkich. Mimo wszystko wystawiam mu bardzo dobrą ocenę. Używany każdego dnia na całą buzię może narobić kłopotów, ale jeśli tylko ograniczymy się do strefy T, będziemy bardzo zadowolone. Myślę, że sporo też zależy od Waszego rodzaju cery, jej obecnego stanu i osobistych preferencji. Moje stałe czytelniczki wiedzą iż nie popieram filozofii marki, ale muszę przyznać, że potrafią stworzyć naprawdę porządny produkt. Za tak niską cenę, warto mieć go w swojej kosmetyczce. Zwłaszcza, gdy na co dzień zmagacie się z tłustą lub mieszaną cerą. Po prostu lubię to :)


A Wy jak oceniacie pudry ryżowe? Macie już swój ulubiony?




INSTAGRAM

Land of Vanity. Theme by STS.