Trendy w branży urodowej zmieniają się praktycznie co sezon. Przeważnie są to jedynie lekko odkurzone i nieco unowocześnienie pomysły z poprzednich epok. Mam jednak wrażenie, że “moda” na koreańską pielęgnację wcale nie słabnie, a wręcz przeciwnie- interesuje się nią coraz większa liczba osób. Jestem ogromnie ciekawa co Was w niej urzeka? Może skutecznym wabikiem jest piękna, nieskazitelna i zdawałoby się, że wiecznie młoda skóra Koreanek? Mnie na pewno przyciągają oryginalne opakowania i niebanalne składy. Co najważniejsze, czasami po użyciu niektórych koreańskich kosmetyków, aż ma się ochotę zakląć z aprobatą pod nosem i stwierdzić: to naprawdę działa! Nie mogę jednak przyrzekać, że ufam bezgranicznie każdemu produktowi pochodzącemu ze wschodu. Moja bardzo wymagająca cera zmusza mnie do analizowania każdego składu i skrupulatnego obserwowania cery po użyciu tego typu produktów. Niczym Sherlock studiuję wszystkie substancje i sprawdzam czy, aby na pewno nie zrobią mi krzywdy. W azjatyckiej pielęgnacji razi mnie ogromna ilość alkoholu i parafiny, które upychane są w masie kosmetyków. Nawet tych, które dedykowane są skórze trądzikowej. Mimo wszystko ich produkty potrafią działać u mnie cuda i często nie kosztują więcej niż nasze drogeryjne kosmetyki, które w większości mają jeszcze gorsze składy. Znudzona wciąż tymi samymi markami uwielbiam zagłębiać się w azjatyckie trendy i produkty, które są tak różnorodne i barwne, że przeglądając je można utknąć na długie godziny, gdy kawa już ostygnie, a nasz żołądek zacznie domagać się zainteresowania. Jeśli mnie czytacie to pewnie już wiecie, że nie zawsze nasza przygoda kończyła się happy endem. Jednak po małym detoksie postanowiłam dać im jeszcze jedną szansę. Z pomocą przyszedł mi sklep Rare Beauty Market i przyznam, że nie musiał mnie wcale długo namawiać na współpracę. Czy dziś mam im za co dziękować?
Od kiedy tylko zrozumiałam, że trądzikowa cera nie musi bać się olejów jak diabeł święconej wody i zaczęłam w przemyślany sposób wprowadzać je do mojej pielęgnacji, nie mogłam oprzeć się metodzie OCM (Oil Cleansing Method-oczyszczanie olejami), która okazała się u mnie strzałem w dziesiątkę. Jako ciągle zabiegana i zapracowana mama (na coś trzeba zgonić), nie miałam możliwości sama przygotowywać odpowiedniej mieszanki i chętnie szukałam numeru jeden wśród gotowych produktów. Sama wybrałam sobie z oferty sklepu Rare Beauty Market produkt marki Klairs, czyli Gentle Black Deep Cleansing Oil (91 zł). “Produkt jest stworzony głównie z naturalnych olejków pozyskanych z: czarnej fasoli, która pozwala kontrolować produkcję sebum i koi skórę; olejku z czarnego sezamu o działaniach przeciwutleniających oraz olejku z nasion czarnej porzeczki, bogatego w minerały i witaminy.” To jedyny cytat jaki Wam przytoczę, a po resztę informacji zapraszam na stronę sklepu, którą pewnie i tak odwiedzicie po przeczytaniu posta :)
Na początku rozpłynę się nad cudownym, minimalistycznym i ciemnym opakowaniem, które skrywa się w równie fajnym kartoniku. Pompka pewnie na większość z Was podziała zachęcająco i wcale się nie dziwię, bo jest bardzo funkcjonalna, nie zacina się i dozuje odpowiednią ilość produktu. Nie zaskoczę też pewnie nikogo pisząc, że konsystencja tego dzieła jest oleista i tłusta, ale też lekka i chociaż wydawałoby się, że nie powinno się tak nazywać tego typu substancji, mam nadzieję, że nie będziecie oponować i zrozumiecie co mam na myśli :) Z zapachem też na pewno nikt się nie będzie kłócił, bo jest lekki, ziołowy i przywodzi na myśl poranki (lub wieczory) z ciepłą i zdrową herbatką.
Najlepiej sprawdza się u mnie sposób aplikacji na suchą skórę. Wmasowuję w nią jedną lub dwie pompki olejku (w zależności jak “mocny” mam makijaż) i dopiero po chwili zmywam wszystko letnią wodą. Nigdy nie miałam najmniejszego problemu z usunięciem produktu z twarzy. Jego spotkanie z ciepłym strumieniem prysznica sprawia iż w magiczny sposób zmienia się w lekką, białą piankę, która usunie każdy makijaż. Wszystko znika w mgnieniu oka. Nawet najmocniejsi zawodnicy jak długotrwałe podkłady czy pozostałości po rozmazanym tuszu. Oprócz super czystej i nieskazitelnej cery, zyskujemy jeszcze miękką i świetnie nawilżoną skórę bez podrażnienia czy szczypania. Nawet moja wymagająca i kapryśna buzia nie może narzekać na to by zapychał czy psuł jej wygląd, chociaż nie stosowałam go każdego dnia. Staram się aplikować makijaż jak najrzadziej, bo znalezienie podkładu, który nie byłby dla mnie komedogenny graniczy z cudem. Wiem, że dla wielu z Was cena tego produktu będzie za wysoka, ale jeśli mimo to zdecydujecie się kupić go, to nie powinniście żałować wydanych pieniędzy :)
Wiem, że sporo już się rozpisałam, ale nie myślcie, że mam zamiar skończyć, bo post pochodzi z kategorii tych do herbaty lub kawy, a najlepiej z ciastkiem lub dwoma. Gwarantuję jednak, że czytając dalej nie będziecie żałować (za zwiększenie porcji ciasta nie odpowiadam). Musicie mi wybaczyć, ale krótkie chwalenie sklepu Rare Beauty Market byłoby ogromnym niedomówieniem. Dostawałam naprawdę sporo propozycji współpracy, ale z tak indywidualnym podejściem nie spotkałam się jeszcze nigdy. Oprócz wybranego przeze mnie produktu, otrzymałam jeszcze sporo innych niespodzianek, w tym maseczkę Klairs i kostkę węgla bambusowego od Foamers. A wszystko to okraszone niezwykle miłymi wiadomościami i instrukcjami jak dbać o moją cerę by zawsze pozostawała w najlepszym stanie. Kto tak robi?! Wystarczy, że odwiedzicie stronę sklepu, a już po kilku chwilach przekonacie się iż każdy produkt jest tam bardzo dokładnie opisany i co więcej obejrzycie efekty po jego stosowaniu. Jeśli nie jesteście pewne jak dbać o swoją cerę i co sobie zamówić, wystarczy, że napiszecie wiadomość na ten email: porady@rarebeautymarket.com, a na pewno otrzymacie rzetelną i pomocną odpowiedź. Na zapleczu marki grasują prawdziwi “specjaliści od pielęgnacji i kosmetologii organicznej z ponad ośmioletnim doświadczeniem w branży kosmetycznej za pasem”. Jestem pod wielkim wrażeniem i chylę czoła. Naprawdę lubię to!
Nie będę więc dziś narzekać i marudzić. Jestem zadowolona zarówno z olejku jak i kostki, która tak naprawdę nie jest zwykłym mydłem. Świetnie oczyszcza, a dodatkowo pozostawia skórę miękką i zadbaną. Obawiałam się nieco oleju kokosowego i w składzie, bo moja cera zwyczajnie go nie cierpi, ale na szczęście nie wpłynął na nią negatywnie, a przecież używałam tego produktu przez długi czas każdego ranka. Mam wręcz wrażenie, że wyciszył moją skórę i pomagał goić wypryski. Tak cudowne działanie zawdzięczam pewnie olejowi palmowemu, który reguluje wydzielanie sebum, a przy tym nawilża i czyni skórę bardziej elastyczną. Duży plus daję za brak nieprzyjemnego ściągnięcia, które często towarzyszy przy użyciu tego typu wyrobów. Wystarczy odrobina wody by w kilka sekund wytworzyło się morze piany, która naprawdę czyni cuda. Wydajność też utrzymuje się na poziomie bardzo zadowalającym. Zwłaszcza gdy tak jak ja, znajdziecie dla swojej kostki suchy domek w postaci szczelnej mydelniczki. Stosowanie tego mydła na pewno naraża nas na skutki uboczne takie jak nieustanne głaskanie się po twarzy i podziwianie jej niezwykle gładkiej struktury. Ale chyba nie będziecie narzekać? :)
Mam więc za co dziękować i moja wdzięczność nie zna końca. Zdaję sobie sprawę z tego, że post zabrzmiał jak typowy pean, który ma utorować drogę do dalszej współpracy. Jeśli mnie znacie, nawet Wam to nie przejdzie przez myśl, a jeśli nie to zachęcam do przeczytania innych opinii o sklepie lub produktach wyżej wspomnianych. Dzięki takiemu miejscu w sieci jakim jest Rare Beauty Market i kosmetykom, które mi przekazali koreańska pielęgnacja znowu wkradła się w moje łaski i uważam, że może nawet się zaprzyjaźnimy. Jeszcze tu o niej usłyszycie :)