Mój ukochany kompan, który przechowywał mnóstwo wspomnień, wieczorów spędzonych na pisaniu i dni przed obiektywem niestety odszedł... To znaczy jego serce odmówiło posłuszeństwa, a to w nim znajdowało się wszystkie najcenniejsze sekrety i mnóstwo, mnóstwo moich prac. Z laptopem jeszcze się nie pożegnałam, bo mój lekarz-informatyk już wykonał transplantację i mam nadzieję, że od teraz uda mi się wrócić do regularnego pisania. Dziś przychodzę z trochę spóźnionymi nowościami Rossmanna, bo nie mam zamiaru znowu zaniedbać tego tematu i bardzo chcę by post z tej serii ukazał się, chociażby w październiku. Więc w końcu na swoim, z moją mniej dźwięczną klawiaturą piszę o świeżych produktach na półkach jednej z moich ulubionych drogerii. W sierpniu obyło się bez kosmetycznej rozpusty, bo wybrałam sobie bardzo małą paczkę, w większości wypełnioną rzeczami dla synka i do zrecenzowania miałam tylko trzy nowości. Postanowiłam więc dodać jeszcze kosmetyki z okresu, w którym posta z tej serii nie było. Może nie będą to jeszcze gorące, mało znane produkty, ale na pewno nie zdążyły Wam się znudzić :)
Rimmel Scandaleyes Reloaded maskara|Extreme-wear| (kupisz ją tutaj)
Z własnego doświadczenie wiem iż różnego rodzaju ulepszenia czy modyfikacje, prawie za każdym razem przynoszą więcej szkody niż zysku. W przypadku tego tuszu również nie było inaczej. Myślę, że zadowolone z niego mogą być jedynie dziewczyny z gęstymi rzęsami. Soczyście pomarańczowe opakowanie na pewno rzuca się w oczy i zachęca do zakupu, ale kryjąca się w jego wnętrzu szczoteczka przeraża. Jest naprawdę duża i nie pokrywa wszystkich rzęs, przez co wydają się jeszcze rzadsze. Nawet jeśli na co dzień nie narzekamy na ich gęstość. Ciężka konsystencja ma właściwości oblepiające i chociaż widoczne jest fajne wydłużenie, nikt się nim nie zachwyci, gdy pierwsze co się rzuca w oczy to trzy rzęski. Maskara lubi też pozostawiać swoje odbicie na powiece i może narobić bałaganu, który aż popycha do soczystego przekleństwa pod nosem. No i jak niby mam pomalować dolne rzęsy tą gigantyczną szczotą? Ja jestem na nie i na pewno nie sięgnęłabym po nią raz jeszcze.
Ewa Schmitt Detangling Ultra-Lite I-Flow|Szczotka do włosów|ok.17.99 zł (kupisz ją tutaj)
Jako gadżeciara, uwielbiam testować wszelkie nowości, wymyślne akcesoria i przeróżne produkty ułatwiające życie. Plastikowa, trochę tandetna szczotka od Ewy Schmitt z bardzo niespotykanym wyglądem nie przyśpieszyła bicia serca, ale wzbudziła zaciekawienie. Byłam pewna, że nie jest żadną konkurencją dla mojej ukochanej Ikoo czy tej z włosiem dzikiego zwierza. Producent zaleca używać jej podczas nadkładania odżywki, oraz przy rozczesywaniu mokrych włosów czego ja już dawno nie robię. Kiedyś pisałam Wam, że dla mnie to jak atakowanie wioski, gdy pełna jest jedynie kobiet i dzieci. Łatwiej je wtedy zniszczyć, a tego nie chcemy. Byłam ogromnie zaskoczona kiedy lekko i miękko rozprowadziła odżywkę, tak perfekcyjnie, że nawet mój różowy grzebień od Lee Stafford nie był w stanie jej dorównać. Miałam wrażenie iż każdy kosmyk został idealnie pokryty wybranym przeze mnie produktem. Rozczesywanie mokrych włosów też przeszło bezproblemowo. Zero ciągnięcia, szarpania i całość zajmuje mi jakąś minutę lub mniej. Jestem pewna iż z tą szczotką nie ma mowy o niszczeniu czy wyrywaniu cennych kosmyków. Myślicie, że to już koniec? Gadżet ten zaskoczy Was jeszcze wielkimi otworkami i wgłębieniem z tyłu. Pewnie zastanawiacie się po co to wszystko? Dzięki takiemu rozwiązaniu łatwo dopasujecie suszarkę, która będzie miała lepszy dostęp do włosów i wysuszy je jeszcze szybciej, co dodatkowo ułatwiają dziurki na całej powierzchni używanej do czesania. Oczywiście “na sucho” produkt też daje radę, ale ja zdecydowanie wolę zabierać go pod prysznic. Szczotka jest lekka i chociaż jej spore gabaryty raczej nie zmieszczą się w podręcznej torebce i tak ją uwielbiam. By była czysta wystarczy tylko strumień ciepłej wody i w kilka sekund wygląda jak nowa. Obecnie to mój must have, numer jeden i miłość wielka. Musicie ją mieć! Za taka cenę to aż żal nie brać :)
Bielenda Kremowe serum do ciała|Nawilżenie|Miód i mleko kozie|ok.12.99zł| (znajdziesz je tutaj)
Pewnie sporo razy słyszałyście już, że Bielenda zaskakuje swoimi nowościami i nawet jeśli nie każdy ją lubi, niewątpliwie często jest na językach. U mnie większość produktów marki bardzo dobrze się sprawdza, chociaż faktycznie mogłyby być bardziej naturalne skoro tak są reklamowane. Testowałam już kiedyś serum z serii Algi Morskie, które bardzo lubiłam, dlatego miałam ogromną nadzieję, że i to w nowej odsłonie spisze się równie dobrze. Już po otworzeniu paczki czułam jego cudowny zapach! Po prostu boski! Jak z cukierni, niczym waniliowe ciastka w towarzystwie herbaty po angielsku, lub porządna gałka białych lodów. Prawdziwa uczta dla zmysłów! Nałożony na ciało nieco traci swoją moc, ale spoczywa na nim jeszcze jakiś czas, pozwalając się zrelaksować lub utulając nas do snu. Określenie tego produktu mianem serum zaczyna mieć znaczenie już przy pierwszej aplikacji. Jego konsystencja jest lżejsza od masła czy balsamu i bardzo szybko się wchłania. Nie pozostawia tłustej warstwy i nie powoduje dyskomfortu. Wpadająca w oko, radosna tubka to higieniczne i całkiem wygodne rozwiązanie, które ja akurat bardzo lubię. Dosyć szybko zauważyłam jego działanie nawilżające i jeszcze następnego dnia biorąc prysznic, czułam obecność produktu na mojej skórze. Ciało było miękkie, gładkie i dopieszczone. Jestem w ogromnym szoku, że tak wiele dziewczyn uznało iż serum nie spełnia swojego zadania. Bo chociaż również ma parafinę w swoim składzie, to tuż przed nią, na drugim miejscu jest masło shea. Uważam, że ten produkt bije na głowę zmysłowe olejki, które ponoć tak wielu osobom pomogły wyleczyć się z problemu suchej skóry, a ich skład i działanie raczej nie powala na kolana. Musiałabym rzucić jakąś złośliwością żeby wytłumaczyć dlaczego opinie o tych produktach tak się różnią, a tego nie chcę. Lepiej napiszę, że ja to serum uwielbiam i jak dla mnie to jeden z lepszych produktów marki Bielenda. Kupiłabym je ponownie i wersję z płatkami owsianymi oraz olejkiem lnianym też bym chętnie przygarnęła :)
Tołpa Specialist| Krem do twarzy gładka skóra 30+|ok.24.99 zł| (kupisz go tutaj)
Z Tołpą znamy się od niedawna i choć nie zawsze jestem na tak, na pewno bardzo lubię ich mało banalne opakowania. Krem w tubce z małym “dziobkiem” jako dozownikiem to rozwiązanie, na które nikt nie może narzekać. Jego wyrazisty zapach mocno daje o sobie znać, ale nie zostaje na długo i nie przyprawia o ból głowy. Lekka, biała konsystencja bardzo szybko się wchłania i idealnie nadaje się pod makijaż. Nie zauważyłam by krem wpływał na jego jakość i skracał ważną dla każdej z nas trwałość. Wszystko bez tłustej powłoczki i świecenia. Bardzo bałam się, że jedyne co mi po nim pozostanie to wysyp przez olej macadamia i masło shea, które znajdują się w składzie tego produktu. Nic jednak takiego nie miała miejsca i uzyskałam dzięki nim porządne nawilżenie i odżywienie. Zaufałam tej delikatnej formule, po której nie idzie odczytać, że ma w sobie tak “ciężkie” składniki. Nie zauważyłam też by zapychał pory czy powodował zaskórniki. Wręcz jest za lekki by używać go na noc. W moim domu spędza głównie czas na toaletce bym przed nałożeniem podkładu mogła nim nieco zrewitalizować moją cerę. Krem faktycznie poprawia elastyczność skóry, wygładza, utrzymuje prawidłowe nawilżenie. Zmarszczek jeszcze jako takich nie mam, więc nie wiem czy je wypełnia, ale oby choć trochę im zapobiegał. Oprócz dwóch groźnych dla mnie składników, o których wspominałam wcześniej ma jeszcze w sobie 3% ekstrakt z senesu wąskolistnego (odpowiednik kwasu hialuronowego). Polecam ten krem i myślę, że mogłabym po niego sięgnąć raz jeszcze.
Tołpa Specialist|Emulsja pod oczy|Gładka skóra 30+|ok.21.99 zł|(kupisz go tutaj)
Stosowanie kremów pod oczy już dawno weszło mi nawyk i nie potrafię się bez nich obyć. Mam już swojego ulubieńca, ale od czasu do czasu zdradzam go z innymi, tańszymi produktami. Ten kosmetyk Tołpy to miniatura wyżej wspomnianego kremu do twarzy. Ta sama seria, szata graficzna i sposób aplikacji. Jednak w tym pakiecie nie otrzymamy mocnego zapachu, a lekką, ledwie wyczuwalną woń. Ucieszy Was na pewno bardzo szybkie wchłanianie, nieco cięższa konsystencja i optymalne na co dzień nawilżenie. Jeśli jesteście ze mną dłużej wiecie iż moja skóra pod oczami jest wymagająca. Krem niestety wcale nie rozjaśnia, ani nie niweluje opuchlizny, chociaż moja należy do tych bardzo zaawansowanych. U “normalnych” ludzi pojawia się podobna po intensywnym imprezowaniu trzy dni bez przerwy lub pracy siedem dni w tygodniu. Poza tym w połączeniu z niektórymi kosmetykami produkt lubił się rolować, co nie uskuteczniało jego działania. Ogólnie jest to całkiem fajny krem, raczej nadający się na dzień, bo jednak posiada niewiele wymaganych przeze mnie właściwości. Po prostu fajny, dla mało wymagających, ale z niezłym składem, bez sztucznych barwników czy substancji zapachowych. Lubię go i tyle :)
Mam nadzieję, że i tym razem znalazłyście coś dla siebie. Pierwszy raz chyba zdarza się iż tak wiele kosmetyków dostało pochwały i moją rekomendację. Chociaż numerem jeden jednak jest szczotka I Flow :)