Wiem, że post o balsamie do ust może wydać się nudny, zwłaszcza że ten temat ostatnio jest dosyć popularny i ponoć niektórym aż zaczął wyskakiwać z różnych sprzętów AGD. Mnie do podzielenia się opinią nikt namawiać nie musiał i chociaż dziś obejdzie się bez długich, rozwlekłych wywodów, o tym balsamie muszę Wam opowiedzieć! Czy są na sali posiadaczki spierzchniętych, niereformowalnych i opornych na pielęgnację ust? Jeszcze jakiś czas temu sama bym podniosła rękę i kolejny raz powtórzyła wszystkim, że z moimi wargami nic się zrobić nie da i kropka. Miałam sławne peelingi, pomadki, a nawet sama w domowym zaciszu kręciłam kolorowe i pięknie pachnące specyfiki, których przepis głosił iż lepszych nawet w Lushu nie dostaniecie. Na nic regularność, na nic mieszanie i duma z własnoręcznego wyrobu jakby osłabła, bo miał okazać się hitem, a pozostawił jedynie niesmak. Za radą Waszych pozytywnych recenzji, oraz sympatii do marki Nuxe, postanowiłam na własnej skórze (ustach) przekonać się o świetności legendarnego balsamu Reve de Miel (ok. 28 zł). Już wiecie, że lubię, ale zostaniecie jeszcze chwilę ze mną, a dowiecie się skąd ta miłość się wzięła.
Nuxe Reve de Miel/Balsam do ust
Pewnie nie uwierzycie, ale pierwszy raz w życiu wyrzuciłam kartonik i moja obsesja nie mogła zostać kontynuowana. Na szczęście produkt został, a wraz z nim zgrabny, malutki, szklany słoiczek, któremu nie da się odmówić uroku. Wiem, że tego typu tworzywo nie należy do lekkich i praktycznych, ale dziś nie będę się czepiać takich szczegółów. Już bardziej narzekałabym na brak higieniczności, bo faktycznie tutaj nam poskąpiono warunków do jej idealnego utrzymania. Ja starałam się radzić sobie małym pędzelkiem, ale to też oczywiście nie to samo co w przypadku tubki czy sztyftu. Gęsta, zbita i masełkowata konsystencja dzięki swojej plastyczności, nie sprawia oporu przy wydobyciu i świetnie pokrywa całe usta. Gładko i bez przeszkód. Dodatkowy umilacz to cytrusowy zapach z nutą słodyczy i ciepła. Na pewno pozwala się rozmarzyć i jeszcze na chwilę zostać w nutach słonecznego lata.
Wiecie już, że będę chwalić balsam od Nuxe, ale pewnie jesteście ciekawe za co. Producent obiecuje nam szlachetne olejki i 78% składników pochodzenia naturalnego. Niestety na pierwszym miejscu, pod mniej znaną nazwą ukrywa się parafina, ale zaraz za nią mamy masło shea i kilka olejków roślinnych. Ten ze słonecznika, słodkich migdałów i róży piżmowej, oraz nagietek i esencja z grejpfruta. Z takim towarzystwem po prostu nie da się wypaść źle. Balsam świetnie nawilża usta i przede wszystkim naprawdę je odżywia! Jest bardzo dobrym kompanem do poduszki i najlepiej sprawdza się nakładany na noc. Od kiedy zaczęłam go używać moje problemy z przesuszonymi ustami odeszły w zapomnienie, a ja w końcu mogę w pełni cieszyć się urokiem ulubionych matowych pomadek. Wcale mnie nie dziwi, że produkt ten okrzyknięty został bestsellerem. Regeneracja i ukojenie to jego mocne strony, którymi nie mogą pochwalić się inne tego typu kosmetyki.
Nie raz wspominałam Wam o moich problemach ze spierzchniętymi ustami i poszukiwaniu złotego środka, który mógłby im choć trochę pomóc. Jeśli jesteście ze mną już jakiś czas i sumiennie czytacie posty, wiecie iż nawet słynny peeling od Sylveco nie przyniósł oczekiwanych rezultatów. Po użyciu balsamu od Nuxe jestem pewna iż znalazłam ideał i nie mam zamiaru go kiedykolwiek zdradzać lub odstawiać by odszedł w zapomnienie. Miałyście rację iż jest wyjątkowy i co najważniejsze naprawdę działa! Ten produkt potrafi czynić cuda :)
A jaki balsam do ust gości w Waszych kosmetyczkach?