Mówią, że to tylko słowa, ale ja przypisuję im wielką moc. Potrafią zakończyć pielęgnowany latami związek lub przyjaźń od piaskownicy, rozbudzić gorącą miłość albo zniechęcić na zawsze do kontaktu z drugą osobą. Wywołują uśmiech, radość, łzy, a nawet mogą być przyczyną nieprzespanych nocy, gdy próbując choć na chwilę zmrużyć oko, wciąż w głowie masz te kilka zdań, które on powiedział Ci, gdy ostatni raz go widziałaś. Tak łatwo je wypowiedzieć, tak szybko zyskują wydźwięk, żyją własnym życiem, osiadają na sercu, na duszy… Zbyt wielu z nas (w tym ja) źle się nimi posługuje, a rany na sercu i duszy filtrują każdą myśl zamieniając słowa w potok podłych zdań. Wypowiadane z premedytacją mają być wycelowane w konkretną osobę by ją zranić, poniżyć i dać osobistą satysfakcję, która jest taka ulotna, krótkotrwała i tak żałosna. Zamiast karmić ciągle gwałcące mój umysł poczucie niesprawiedliwości staram się zasiać w nim afirmacje, które powtarzam jak mantrę, tak by przynosiły tylko pozytywne emocje, których deficyt łatwo może zauważyć każdy z nas. Wychowuję synka i czytałam mnóstwo książek by dowiedzieć się jak go “dobrze” wykształcić. Oczywiście żadna z nich nie przyniosła konkretnych odpowiedzi, a ja nawet nie wiedziałam, że mam je pod nosem. Obserwując moje dziecko dowiedziałam się jak powinnam żyć, by zatrzymać szczęście, które on w sobie nosi, a zrozumienie afirmacji, które powtarzam każdego dnia zawdzięczam właśnie jemu.
1.
Nie jestem typem mamy, która biega za dzieckiem krok w krok, byle tylko nie upadł, nie uderzył się, nie płakał. Daję mojemu synkowi szansę na nauczenie się konsekwencji swoich wyborów, zachowując oczywiście zdrowy rozsądek. Nie raz pozwalałam mu ponieść porażkę, bo byłam pewna, że się nauczy i następnym razem już nie popełni błędu. Walka o zdobywanie parapetu trwała miesiącami, a ja za każdym razem opuszczając salon obawiałam się, że gdy wrócę zastanę go niebezpiecznie balansującego na tym kawałku drewna i aż proszącego się o skręcenie karku. Co prawda wysokością nie dorównuje Mont Everest, ale każda mama wie czym są czarne scenariusze, które zawsze układa na wyrost, dając upust wyobraźni. Wystarczyła chwila nieuwagi (zawsze tak jest) by któregoś dnia synek upadł boleśnie przekonując się czym kończy się wspinaczka bez uprawnień. Byłam pewna, że to jego ostatni raz i już nigdy więcej nie zastanę mojego malucha dreptającego po tej białej powierzchni, która ledwo mieści jego grubiutkie nóżki. Myliłam się. Porażka ani trochę nie osłabiła jego pewności siebie. Wspinał się tak długo, aż opanował to do perfekcji i nigdy więcej nie zaliczył bolesnego upadku. Udowodnił, że dorastając zatracamy w sobie poczucie, iż możemy wszystko. Zbytnio rozpamiętujemy każde niepowodzenie, karmiąc nim swoje niskie poczucie wartości. Od razu na starcie jesteśmy pewni, że się nie uda, czego dzieciom brak. Myślę, że gdyby większość maluchów miała podobne podejście co ich rodzicie, do dziś nie nauczyliby się chodzić :)
2.
Ten niezręczny moment, gdy Twoje dziecko z uśmiechem na twarzy biegnie do sąsiadki, której nie lubisz, a ona odwzajemniając go z uczuciem chwyta malucha za rączkę… Nasze pociechy nie oceniają nikogo, nie porównują siebie do innych. “Kochają” wszystkich, bo nie potrafią w kilka sekund ocenić czy druga osoba jest od nich ładniejsza czy lepiej i modniej ubrana. Takie rzeczy po prostu nie mają dla mojego synka znaczenia. Dla niego ważny jest kontakt, bliskość i chwila “rozmowy” z kimś kogo dawno nie widział lub ujrzał po raz pierwszy. Każdy wie, że uśmiech dziecka potrafi odwzajemnić nawet największy ponurak, bo ma pewność, że jest czysty, szczery i pochodzi prosto z serca. Brak mu obaw, że kryje się za nim fałsz i szyderstwo. Dlaczego my dorośli wszystko poddajemy ocenie? Ustalamy wzorce i wewnętrznie nakazujemy się ich trzymać każdej napotkanej osobie. Kochamy za coś, a nie bezwarunkowo. Nienawiść tak trawi nas od środka, że nawet nie wiemy kiedy zaszczepiamy ją u naszych dzieci, które niczego nie świadome zaczynają dostawać sygnały iż robią coś źle. Bezwarunkową miłość uznają za zły nawyk, którego należy się pozbyć. Wiem, że nie da się kochać każdego i nie każdy na to zasługuje, ale ile razy w życiu skreśliłaś kogoś tylko dlatego, że wyglądał lepiej, mówił ładniej lub robił jeszcze inną rzecz lepiej?
3.
Obserwując mojego synka zrozumiałam jak łatwo przyzwyczajamy się do tego co jest pewne, oglądane latami i powielane każdego dnia. Byłam zaskoczona gdy oczarowany wsłuchiwał się w szum wiatru i kiedy tylko usłyszał głośniejsze wycie podnosił główkę i mówił: wooow! Przyglądał się potrącanym przez niego liściom, a w jego oczach widziałam fascynacje i zainteresowanie, które niełatwo wywołać u dorosłego człowieka. Lecący motylek, ukryty w trawie patyczek czy szybko poruszająca się mucha. Oglądanie przyrody i zwierząt daje mu mega frajdę, której żadna zabawka nie jest w stanie pobić. Trudno wymagać od dorosłego by i on cieszył się takimi drobnostkami, ale my zdecydowanie zbyt często uzależniamy nasze szczęście od “zabawek”. Znacznie łatwiej by się żyło w świecie gdzie radość sprawia spacer, a nie zakupy, rozmowa z bliskimi, a nie serial, miłość drugiej osoby, a nie lajki na Instagramie. To co jest za darmo i na wyciągnięcie ręki nie smakuje już tak dobrze, bo my lubimy się czuć wyjątkowi i mieć coś czego inni nie mogą. Mam nadzieję, że mój synek zdąży nauczyć mnie dostrzegania piękna w rzeczach niematerialnych, zanim ja zarażę go konsumpcjonizmem i chęcią posiadania rzeczy, które dają tylko krótkotrwałą radość, za którą jeszcze trzeba zapłacić.
4.
Mnóstwo czasu zajęło mi nauczenie się odczytywania sygnałów, które dawał mi synek, gdy był śpiący. Wiedziałam, że niepołożony na czas rozpęta piekło i długie godziny nie będę mogła go uspokoić, bujając, tuląc i próbując wyciszyć. Dziś już sam znużony zbiera cały swój “dobytek” (w tym trzy koce), wdrapuje się na łóżko i powoli wpada w ramiona Morfeusza. Nieważne co robi, czym się bawi i nie patrzy nawet na to, że w telewizji właśnie leci jego ulubiona bajka. Robi to co mu podpowiada organizm, szanuje jego sygnały i idzie za wewnętrznym głosem, który szepcze mu, że pora na sen oraz zaczyna nucić miłą dla ucha kołysankę. My dorośli często forsujemy się przed ekranami komputerów, telewizora czy przy zajęciach, które koniecznie “musimy” jeszcze dziś zrobić. Takie nawyki do niczego dobrego nie prowadzą, a organizm prędzej czy później i tak da nam znać, że przesadzamy i wyczerpujemy jego limity do zera, a ładujemy tylko oby jeszcze jakoś działał. Szanujmy swoje ciało, swój organizm i pozwólmy chociaż raz w tygodniu wypoczywać mu tak długo, aż poczuje, że odzyskał wigor, napełnił żyły nową energią i siłą do walki z kolejnymi przeciwnościami losu. Sama ostatnio stałam się ofiarą przemęczenia, wypalenia i miałam wrażenie, że moja głowa eksploduje. Stan ten sprawiał, że podejmowałam pochopne decyzje, które jak się później okazało nie były dobre i żałowałam już chwilę po ich wykonaniu. Mówi się, że konkurencja nie śpi, ale by być ponad nią potrzebujesz snu i siły, by realizować genialne pomysły oraz oczyścić umysł na przyjście nowych.
5.
Rozpamiętywanie porażek czy przejmowanie się smutną przeszłością to jak wkładanie to niesionej przez życie torby coraz to nowszych kamieni, które z czasem tak nam ciążą, iż w końcu nie potrafimy ruszyć z miejsca. Jestem pewna, że mój synek doskonale pamięta przeżyte przykre sytuacje, ale na pewno nie zaczyna dnia od myślenia o nich. Praktycznie każdy wschód Słońca przynosi ze sobą jego piękny, szczery i optymistyczny uśmiech, którego nam zbyt często brakuje o tej porze dnia. Nawet jeśli wydarzy się coś wspaniałego, spełnią się marzenia lub pada złoty deszcz, nie potrafimy cieszyć się chwilą, bo gdzieś w głowie trąbi nam myśl, że to się zaraz skończy. Nic nie trwa wiecznie i wszystko kiedyś przeminie. Zarówno złe i dobre chwile, zarówno szczęście jak i smutek. Zbyt szybko się zniechęcamy, nie potrafimy przyjąć odpowiednio fajnych chwil, dlatego tak nam ich brakuje, gdy pozostawią po sobie tylko wspomnienie. Za bardzo skupiamy się na ocenianiu, badaniu i naszych oczekiwaniach. To jak przyjmiemy zarówno przykre doświadczenia, jak i te pozytywne zależy tylko od nas, a doskonale wiecie, że uwielbiamy ubarwiać rzeczywistość w zależności od tego jak właśnie się czujemy? Kiedy mamy świetny, weselny humor, nawet zabłocona przez przejeżdżający samochód sukienka nie jest nam w stanie zepsuć dnia, a gdy wstaniemy lewą nogą to choćby i Słońce świeci nam za jasno. Wszystko to spowodowane jest stanem umysłu, który zbyt często rozpamiętuje, a zbyt rzadko doświadcza tu i teraz. I właśnie nad tu i teraz obecnie pracuję, by każda, nawet przykra sytuacja była dla mnie interesująca i zamiast rozpamiętywania zostawiła po sobie jedynie mądrą lekcję, a nie kolejne poczucie porażki. Jeśli ciągle będę trwać w przeszłości lub przyszłości, to jak zauważę szczęśliwą chwilę, która jest tu i teraz?
Wiem, że moja lista jest trochę trywialna i tak naprawdę łatwiej się mówi niż robi, a powtarzane w kółko afirmacje w ciężkich chwilach mogą przynieść tylko frustrację. Nie będę już Wam polecać powtarzania ich lub wcielania w życie, bo każdy jest inny i potrzebuje różnych środków by osiągnąć stan zwany wewnętrznym spokojem. Jedyne do czego zachęcam to budzenie się z pytaniem na ustach: z jakiego powodu dziś będę szczęśliwa?
PS: Post nie ma na celu udowodnienia, że jestem idealną osobą, żyjącą według powszechnie przyjętych zasad i norm, a jedynie pokazać moje starania o bycie lepszym człowiekiem :)