Budzi mnie cichy jęk. Czasem głośny płacz. Otwieram oczy. Wiem, że mój czas na sen dobiegł końca i mimo iż jeszcze nie jestem gotowa wstać podnoszę się z opuchniętą twarzą, w jednym kapciu biegnę zrobić mleko, by przeszywający na wskroś mój mózg i ściskający serce jęk w końcu ucichł przynosząc ukojenie. Pamiętam noce, gdy tuląc płaczącego synka w ramionach modliłam się by tylko nie zasnąć, a przecież byłam taka zmęczona. Brak czasu dla siebie, wszystko robione na czas, życie od butelki do butelki, od drzemki do drzemki i ta myśl ciągle kołacząca się w głowie: oby tylko nie płakał, oby nie płakał. Jakby miało to sygnalizować nadchodzący koniec świata. Tysiące pytań i jeszcze więcej odpowiedzi, lawina rad, które i tak się nie sprawdzały. Wyrzuty sumienia za obtartą nogę, odparzoną pupę, a nawet podrapaną we śnie głowę, bo pewnie źle mu obcięłam paznokcie. Chęć wprowadzenia dyscypliny i odłożenie jej po ujrzeniu wielkich łez, oraz ta myśl, że zawiodłam gdy dałam mu ciastko, które tak bardzo chciał dostać. Dlaczego nikt nam nie mówi, że macierzyństwo jest ciężkie? Albo jeśli mówi to jakoś tak mało przekonująco? A może to trzeba po prostu przeżyć, doświadczyć by się przekonać? Dziś wiem, że nie jestem typową kobietą, która stworzona jest do rodzenia dzieci, prania ubrań w rzece i pieczenia chleba. Czy to oznacza, że nie powinnam nigdy być matką?
Za dużo naoglądałam się filmów, za wiele zobaczyłam obrazów idealnych rodzin i pięknych, uśmiechniętych mam. Nie mam na myśli ostatnich lat, a bardziej chodzi mi o całe dzieciństwo, okres dorastania i pierwsze chwile dorosłości. Nikt w szkole nie uczył nas, że rodzicielstwo to przede wszystkim obowiązek, a na wychowaniu do życia w rodzinie dowiedziałam się najwięcej o prezerwatywach i antykoncepcji. Myślę, że bardziej byśmy się do niej przekonali gdybyśmy wiedzieli co naprawdę nas czeka. Ja wszystkie te lekcje traktowałam jak groźbę, że od niezdrowego jedzenia dostanę raka. Wiedziałam, że jest jakieś ryzyko, ale co za sobą niesie to już nie bardzo. Nikt nie wie, że za zamkniętymi drzwiami, tak jak w prawie dżungli przetrwa najsilniejszy, a ten słaby upadnie i nie będzie umiał się podnieść. Bliscy będą mieli dla Ciebie tylko kilka słów, że to normalne i kiedyś minie, mając na myśli niedługo. Dla Ciebie będzie to cała wieczność.
Życie mamy to poświęcenie ciała, myśli i po prostu całego siebie. To taka nierówna gra, w której tylko dajesz, dajesz, dajesz i długo, długo nie dostajesz nic w zamian. To rozczochrane włosy późnym wieczorem, gdy wiesz, że powinnaś nałożyć maseczkę, bo bez niej będziesz stara i brzydka, a Ty nie masz siły nawet umyć buzi. To zazdrosne spojrzenia, gdy bezdzietne koleżanki kolejną sobotę spędzają na imprezie w towarzystwie drinków i przystojnych “sześciopaków”. To monotonia, która tak wsiąka w Twoje życie, że masz wrażenie iż zaraz zwariujesz. To czas, którego ciągle Ci brakuje, a Ty marzysz tylko o tym byś w końcu sama ustalała co z nim robić. To rozstępy, obwisłe piersi i ta myśl, że coś zostało Ci odebrane, a Ty nigdy tego nie odzyskasz. Któregoś dnia budzisz się, chcesz krzyczeć na całe gardło, spakować walizkę i wyjść, ale byle daleko, daleko stąd.
Moja mama postawiła poprzeczkę bardzo wysoko, bo ona miała czwórkę, nie jedno, bo prała pieluchy tetrowe, wyparzała szklane butelki i nie miała super zabawek do zajęcia nam czasu. Dziś wiem, że sporo macierzyńskich zawodów opartych było na moim porównywaniu się i próbie bycia taką jak ona. Wiem też, że nigdy taka nie będę, bo ona jest jedyna w swoim rodzaju, niepowtarzalna i to moja Superwoman. Zawsze była dla nas, zawsze na posterunku i nigdy nie słyszałam żeby się żaliła. A, gdy czasem zapytam ją: jak Ty z tym wszystkim dawałaś radę, to tylko skromnie odpowiada: no widzisz i uśmiecha się. Widzę, doceniam i nigdy jej tego nie zapomnę. To ona dodaje mi siły w ciężkich chwilach i wysyła trochę otuchy, gdy myślę, że więcej nie dam rady. Każdego dnia tęsknię za jej widokiem i budząc się o poranku modlę się do Boga bym jeszcze miała czas się nią nacieszyć. Bym mogła jeszcze przez długie lata czekać na kolejne spotkanie i następny uśmiech. By tykający codzienne zegarek przestał przypominać, że czas leci z dala od niej. Każda z minuta z mamą jest dla mnie na wagę złota.
Minęło sporo czasu nim zrozumiałam, że macierzyństwo to dobre i złe dni. Nim doceniłam, że od kaca w niedzielę rano lepszy jest uśmiech dziecka i wyciągnięte w moją stronę małe, pachnące oliwką rączki. Że nigdy nie będę już samotna i, że jestem komuś potrzebna bezwarunkowo. Że Panie w reklamie to bujda, a ja nie muszę być taka jak one czy moja mama bym mogła czuć się dobrą matką. Że pragnienie chwili dla siebie i odpoczynku to ludzka, normalna rzecz, na którą zasługuje każdy i nie musi w związku z tym czuć wyrzutów sumienia. Pierwsze kroki, uśmiech maleństwa i wkraczanie w “dorosłość” naprawdę pomaga zapomnieć o nieprzespanych nocach i dniach spędzonych w piżamie. Rozstępy i obce ciało w lustrze nie skreśla starań z dbania o siebie i utrzymywania zdrowego stylu życia, tak by dobrze czuć się w swojej skórze. Że po ciężkich dniach przychodzą dobre i musisz znaleźć siłę by do nich dotrwać, bo jesteś odpowiedzialna za drugą osobę, która bez Ciebie sobie nie poradzi. Nie ma drogi na skróty i bezustannej radości. A marzenie o tych spakowanych walizkach i świętym spokoju to tylko chwilowa fanaberia, bo szybko zatęskniłabyś za starą monotonią byle tylko móc znowu ujrzeć swoje dziecko. Nie da znaleźć się w tym kompromisu, ale chyba właśnie dlatego słowo mama znaczy aż tyle, bez tych wszystkich wyrzeczeń nie miałoby takiej mocy.
Podsumowując macierzyństwo choć nie jest tak idylliczne jak wszyscy mi mówili, nie jest też tak straszne, jak myślałam na początku :)
Pozdrawiam wszystkie mamy, a w szczególności moją :)