Wiecznie tłusta i błyszcząca się cera była moją zmorą już w czasach pierwszych makijażów. Podkład, który ładnie zakrywał wszystko co nie powinno ujrzeć światła dziennego, po kilku godzinach noszenia spływał, wyglądał nieestetycznie, a moja pewność siebie malała wprost proporcjonalnie do świecenia. Im było go więcej, tym bardziej miałam ochotę niczym struś schować głowę w piasek by nikt nie ujrzał tej makijażowej katastrofy. Z czasem nauczyłam się odpowiednio pielęgnować moją tłustą cerę, a w dniu odkrycia podkładu, który idealnie trzymał się na mojej skórze długie godziny poczułam się jakbym odkryła Amerykę. Od tłustej i świecącej się cery gorsze mogą być tylko włosy noszące piętno tego samego problemu. Piszę gorsze, bo znalezienie rozwiązania na ich uspokojenie i dobry wygląd nie było już tak łatwe jak dobranie odpowiedniego podkładu. Używałam setek szamponów i jedne radziły sobie lepiej, a drugie trochę gorzej, ale każdemu do odkrycia Ameryki było daleko. Któregoś pięknego dnia budząc się o wchodzie Słońca, gdy pierwsze promyki tańczyły już wesoło nad moją głową zrozumiałam, że nic z tym nie mogę zrobić i znalezienie złotego środka jest niemożliwe. Czy miałam rację?
Która z nas nie ma tak zwanych bad hair days, czyli mówiąc po polsku dni, w których włosy żyją własnym, nieposkromionym i szalonym życiem? Nie dadzą się ułożyć, są zbyt puszyste lub zbyt płaskie, tłuste albo suche, a każdy kolejny produkt, który używamy do ich ujarzmienia tylko pogarsza i tak już marny wygląd. Niestety nie wiem co to są good hair days i przed każdym wyjściem muszę poświęcić sporo czasu na odświeżenie moich włosów, mimo iż wieczorem dokładnie je myję, pielęgnuję i trzymam kciuki, że rano będą świeże i nienaganne. Oczywiście są to marzenia ściętej głowy, a ja szczerze wierzyłam, że tylko taka egzekucja rozwiązałaby sprawę. Do każdego nowego super produktu, który miał rozwiązywać wszelkie moje problemy i sprawić, że błysk na włosach będzie tylko oznaką zdrowych i zadbanych kosmyków, podchodziłam bardzo sceptycznie, a opisy na ulotkach traktowałam jako nudne bla, bla, bla. To tak jak codziennie obiecuje Ci się wyjście na zakupy, a zostajesz zabrana do osiedlowego sklepiku z pieczywem i serem. Zakupy są, ale nie takie jak sobie wyobrażałaś. Ile można wierzyć w takie bzdury?
Kosmetyki marki Eco Laboratorie dotychczas były mi obce i nigdy nie zastanawiałam się nad zakupem jakiegokolwiek produktu z ich asortymentu. Mogłabym Wam napisać charakterystykę marki i wymieniać co ją cechuje, jakie składniki wtłacza do kosmetyków i czym kusi, ale wiem z własnego doświadczenia, że część ta nie każdego interesuje, jest przewijana i często umykają nam istotne informacje. Wybrałam więc dla Was frazę, która moim zdaniem najtrafniej i najbardziej chwytliwie opisuje produkty Eco Lab: "Sojusz natury i nauki został zapisany w preparatach kosmetycznych i wzbogacony o najlepsze oleje naturalne oraz składniki organiczne". Prawda, że pięknie i jak przekonująco? :)
Dzięki Arce Zdrowia Normalizujący szampon do włosów przetłuszczających się, przywędrował do mojej łazienki, a w dzień, w którym zaczęłam go testować byłam niczym Kolumb odkrywający Amerykę. Używając szamponu pod prysznicem z pewnością wyglądałam jak te wszystkie panie z reklam kolorowych żeli pod prysznic i naprawiających w mig włosy odżywek, robiąc wielkie oczy i krzycząc wow, wow, wow (tylko ja nie udawałam)!
Dzięki Arce Zdrowia Normalizujący szampon do włosów przetłuszczających się, przywędrował do mojej łazienki, a w dzień, w którym zaczęłam go testować byłam niczym Kolumb odkrywający Amerykę. Używając szamponu pod prysznicem z pewnością wyglądałam jak te wszystkie panie z reklam kolorowych żeli pod prysznic i naprawiających w mig włosy odżywek, robiąc wielkie oczy i krzycząc wow, wow, wow (tylko ja nie udawałam)!
Naturalne szampony kojarzą mi się z ziołowym, cierpkim zapachem, który nie przywodzi na myśl przyjemnych doznań i relaksujących woni. Co prawda produkt Eco Labaratories nie jest w stu procentach naturalny, ale zawiera aż 97,2% składników pochodzenia roślinnego, a to nie mało. Właśnie zapach jako pierwszy wzbudził we mnie uczucie zachwytu, euforii i niedowierzania. Wewnątrz upchane mamy nasiona pigwy, werbenę, ekstrakt z bergamotki i oczaru wirginijskiego. Nie mam profesjonalnego nosa i nie jestem w stanie wychwycić poszczególnych aromatów, ale zapach tego szamponu przypomina mi woń kosza pełnego słodkich gruszek, jabłek i kolorowych polnych kwiatów. Cała jego zawartość spoczywa zatopiona w wysokiej trawie, praży się w promieniach letniego, gorącego Słońca w czasie, gdy właściciel na chwilę zasiadł pod wielkim drzewem by odetchnąć od przytłaczającego ciężaru plecionej gondoli. Uwolniony w mig wypełnia całą łazienkę i pozostaję na włosach nawet po zmyciu, co pozwala mi się nim delektować, bo przecież uwielbiam zasypiać w jego towarzystwie.
Buteleczka już na wstępie dostaje plus za brak korków i innych ruchomych części, które mogą się zgubić, przepaść i narazić produkt na utratę właściwości. Aby wydobyć szampon z czeluści ciemnozielonego, zgrabnego opakowania, wystarczy przydusić róg wieczka by w magiczny sposób ukazał nam się mały otworek. Niech Was nie zmylą jego rozmiary, bo zdecydowanie dozuje tyle produktu ile zechcę, a przy okazji nie grozi mi rozlanie cennej zawartości. Jest po prostu tak jak powinno, a do tego super się pieni :)
Zielona, rzucająca się w oczy łatka z informacją, o której Wam już pisałam czyli o 97,2% składników pochodzenia roślinnego wcale nie jest laniem wody. Wystarczy spojrzeć na umieszczony z tyłu opakowania spis INCI. Tam na podium cieszy oko ekstrakt z białej herbaty działający tonizująco i dodatkowo zapobiegający rozwojowi stanów zapalnych. Następnie mamy ekstrakt z nasion pigwy i to on właśnie odpowiedzialny jest za zmniejszenie przetłuszczania się włosów i wygładzenie. Zamiast szkodliwego i wysuszającego Soudium Laureth Sulfate, mamy detergent pochodzenia naturalnego czyli Sodium Lauroyl Methyl Isethionate, a potem cała masa ekstraktów , o których pisałam już wcześniej, czyli tych z bergamotki, werbeny i oczaru. W składzie nie znajdziecie też SLS, SLES, silikonów i parabenów, oraz syntetycznych barwników. Jedyną czarną owcą jest Cocamidopropyl Betaine i jeśli Wasz skalp nie akceptuje tego składnika, odradzam kupno szamponu. Konserwanty i zapachy znajdują się na samym szarym końcu i tutaj nie przejmowałabym się nimi za bardzo.
Nie wiem jakie macie doświadczenia z szamponami zapobiegającymi przetłuszczaniu się włosów, ale ja nigdy nie znalazłam takiego, który by poradził sobie z tym problemem troszkę lepiej niż znośnie. Każdego ranka po przebudzeniu i spojrzeniu w lustro widzę nie tylko tłustą i śliską buzię, ale i sklejone, nieświeże włosy, mimo iż myłam je przed przyłożeniem głowy do poduszki. Suchy szampon to mój must have i nie rozstaję się z nim ani na chwilę, co oczywiście nie wpływa korzystnie na włosy, które codziennie dostają porządną dawkę matującego pyłu. Każdy produkt, który choć trochę pomaga mi pozbyć się problemu to dla mnie właśnie odkrycie Ameryki. Nie powinnyście więc dziwić się, że szampon Eco Laboratorie wzbudził we mnie zachwyt i uzależnił od siebie. Co prawda nie rozwiązał mojego problemu i włosy nie przestały się przetłuszczać, ale przynajmniej zaraz po przebudzeniu moje kosmyki wciąż wyglądają na świeże i zadbane, a suchy szampon mogę zachować do następnego ranka. Pewnie pomyślicie, że jeden dzień to żaden szał, ale jak dla mnie to naprawdę wielki postęp. To, że jestem uzależniona od tego produktu, zrozumiałam w momencie, gdy nie mogłam go zapakować do i tak już ciężkiego bagażu przed wylotem do Polski. Wystarczyło kilka dni bym gorzko pożałowała tej decyzji i miała ogromne wyrzuty sumienia, że nie zamieniłam kolejnej pary szpilek na szampon od Eco Lab :)
Mogłabym pisać o nim w samych superlatywach. Świetnie oczyszcza, nie wysuszając jednocześnie, a dodatkowo włosy łatwo się po nim rozczesują i są sypkie. Mojej czuprynie nadaje również objętości i miękkości co było dla mnie nie lada zaskoczeniem. Przeważnie mocno oczyszczające szampony pozostawiały włosy sztywne i tępe, a tutaj ani śladu skutków ubocznych.
Szampon od Eco Labaratories polecam każdemu kto boryka się z problemem ciągle tłustych włosów i nie może znaleźć dla siebie odpowiedniego produktu, który będzie skutecznie działał na skalp, ale nie zniszczy przy okazji delikatnych końcówek. Ja na razie nie wyobrażam sobie życia bez niego i z przyjemnością został dołączony do mojej listy must have.
Z jakimi włosowymi problemami Wy się borykacie i czy znalazłyście już ich skuteczne rozwiązanie?
PS: Te z Was, które mieszkają w UK zapraszam na stronę Arki Zdrowia, gdzie dowiecie się więcej o kosmetykach, które posiada w swoim asortymencie i gdzie możecie je znaleźć.
Pięknego dnia życzę!