Najbardziej irytujące miejsca na Ziemi czyli polskie drogerie.




Na świecie mamy całą masę uzależnień. Jedne psują zdrowie, inne konkretnie naruszają oszczędności (lub nie pozwalają na ich odłożenie), a zaliczające się do kategorii najgorszych to zdecydowanie te, które niszczą relacje międzyludzkie. Łasuch zawsze zatrzyma się przed kolorową i ociekającą lukrem wystawą cukierni, której ogromny wybór przyprawia o oczopląsy, a zakupoholiczki potrafią przecież nawet przespać noc w śpiworze, dzień przed otwarciem nowego sklepu znanego projektanta. Często towarzyszy im przy tym uczucie ekscytacji, przebieranie nogami, nerwowe przygryzanie warg i szybsze bicie organu, który podejrzewa się o skrywanie najpiękniejszych uczuć. My kosmetyholiczki uwielbiamy drogerie. Nieważne czy są to te internetowe czy stacjonarne- zawsze chętnie do nich zaglądamy. Choćby obejrzeć nowości, przyjrzeć się z bliska składom i powąchać piękne i pobudzające zmysły zapachy perfum umieszczone w fikuśnych flakonikach i posiadające całkiem wysokie ceny. Nie potrzebujemy promocji, wyprzedaży i innych zachęt by przekroczyć próg sklepów po brzegi wypełnionych kosmetykami.





Drogerie w Anglii w sumie też mają koszyki, kasy i regały pełne kolorowych cieni, tłustych kremów i i sklejających włosy lakierów. Chyba nie za wiele się różnią od tych znajdujących się w Polsce, ale na pewno tutaj jestem rzadziej "atakowana" i czuję się bardziej komfortowo. Nie wiem dlaczego wybierając się po jakiś kosmetyk w naszym kraju spotykamy się z rażącą aż skrajnością, bo albo jesteśmy ignorowane i udziela nam się informacji z obrażoną miną i wzrokiem mówiącym: "jesteś tępa", albo na wejściu dostajemy po oczach sztucznym uśmiechem i panie zachowują się tak jakby wszystkie rozumy pozjadały, a wystarczy zadać jedno pytanie z kategorii tych niestandardowych, by przekonać się, że nikt nie zadbał o to by te kobiety umiały "zająć" się klientkami. Byłabym niesprawiedliwa pisząc, że jest to reguła i nie ma od niej wyjątków, ale praktycznie w każdej drogerii/perfumerii przynajmniej raz spotkałam się z taką szokującą ignorancją.

Na pewno brak wiedzy czy znajomości kosmetyków, nie spotykałby się z takim oburzeniem (bo nie wiem co trzeba umieć by dostać takie stanowisko i czego wymaga pracodawca), gdyby nie fakt, że kobiety te same mnie atakują, a co więcej nawet kiedy powiem dziękuję, ale nie tym razem, upierają się, że mogą świetnie pomóc. Ich wycelowany na mnie, przeszywający wzrok, gdy przekraczam próg sklepu sprawia, że od razu żałuję iż nie mam żółwiej skorupy, w której mogłabym się schować i uniknąć niepotrzebnych konwersacji.

W polskich drogeriach nie bywam co miesiąc i nie znam rozkładu półek, więc od czasu do czasu potrzebuję zadać pytanie. Bardzo często zdarza się iż kosmetyk danej marki znajduje się online na przykład w sklepie Sephora, ale stacjonarnie asortyment sieciówki jest bardzo okrojony i daremnie mogę szukać tego produktu na którym mi zależy. Może tylko dwa razy dostałam od dawna wymarzony kosmetyk, bo w większości przypadków niestety sklep nie miał ich w swoim asortymencie. Stąd też miejsca te kojarzą mi się z rozczarowaniem, rozgoryczeniem i aż żal, że tak rzadko wychodzę z nich zadowolona. Wiem, że są strony w sieci i to z nich najlepiej zamawiać, ale ja sobie na to nie mogę pozwolić. Ogranicza mnie brak czasu, który potrzebny jest do oczekiwania na przesyłkę i przede wszystkim brak posiadania polskiego konta. 

Kiedy już zdecyduję się otworzyć puszkę Pandory i poproszę pięknie umalowaną Panią z idealnie zagiętym kołnierzem i wykrochmaloną koszulą o pomoc, za każdym razem dowiaduję się tyle co już wiem, albo wręcz odwrotnie, jestem zmuszona podpowiedzieć tej uśmiechniętej istocie, że jest w błędzie. Nie wiem też dlaczego bardzo często, gdy zapytam co mogłaby mi polecić, kobieta żwawym krokiem, nieukrywaną pewnością siebie i błyskiem w oku prowadzi mnie do półki z kosmetykami, które są najdroższe w całym sklepie, a za wartość niektórych mogłabym kupić dobry, używany samochód. Mam wrażenie, że na tych właśnie produktach te panie znają się najlepiej i bez problemu z zamkniętymi oczami wskażą gdzie one się znajdują. Jestem pewna, że gdybym szukała czegoś z tej półki cenowej to najpierw przeczytałabym czy warto wydać taką górę pieniędzy na kosmetyk w internecie, na blogach lub forach (ale oczywiście nie każda klientka jest blogerką i nie każda wie gdzie szukać  właściwych informacji). 




Te z Was, które obserwują mnie na Instagramie wiedzą, że namiętnie poszukiwałam dobrego peelingu enzymatycznego. Zwiedziłam Rossmann, Hebe, Naturę, Sephorę i Douglas. W tym ostatnim właśnie miejscu Pani zaproponowała mi produkt sygnowany ich nazwą, a podczas rozmowy wywnioskowałam, że dla niej tego rodzaju peeling różni się od pozostałych mniej inwazyjnym działaniem (?!). Zapewniała mnie, że nie zrobię sobie nim krzywdy, ale nie o to przecież mi chodziło. Chciałam produkt z papainą, keratoliną i bromelainą, a nie kosmetyk, który delikatniej usuwa martwy naskórek. Już na początku konwersacji zaznaczyłam, że nie mogę używać produktów z alkoholem w składzie, po czym Pani namiętnie namawiała mnie do peelingu, w którym dumnie prężył się on już na samym początku listy INCI (!). A kiedy zapytałam o tonik pozbawiony tego typu substancji, najpierw próbowała podać mi kilka swoich propozycji, ale zanim ściągnęła je z półki uprzedziłam ją, że kosmetyki po które sięga mają alkohol, którego ja nawet nie chciałam widzieć. Oczywiście nie omieszkała mnie sprawdzić (i wcale jej się nie dziwię), po czym za czwartym razem zrezygnowana i z dosyć niepewną miną odparła, że bardzo trudno znaleźć taki tonik. Eureka! Właśnie dlatego poprosiłam Cię Kochana o pomoc. Ręce mi opadły, wyszłam niezadowolona i zniesmaczona. Poczułam się troszkę oszukana, jak dziecko, któremu obiecuje się lody z posypką, a w zamian dostaje same lody. Też są fajne, ale przecież miała być posypka...

Ukończyłam szkołę handlową, w której uczono mnie prawie na każdych zajęciach z zawodu, że osoba zatrudniona w sklepie powinna mieć ogromną wiedzę na temat produktów, które oferuje dana firma czy sieć. Nie wiem czy winić te kobiety, czy może powiesić psy na pracodawcy, które albo przyjmuje kogo popadnie, albo nie dba o to by mieć wykwalifikowaną kadrę. Oczywiście nie oczekuję, że w drogeriach powinnam widzieć same piękne Panie, które znają na pamięć składy, właściwości i opisy konkretnych produktów, rozumiem, że jest to niemożliwe (a szkoda). Jednak tutaj w Uk, gdy mamy do czynienia z markami oferującymi droższe kosmetyki takie jak Dior, Chanel, MAC czy Givenchy, przy każdym stoisku stoi Pani lub nawet dwie, które wiedzą naprawdę sporo o tym co mają pod swoja pieczą i nie raz uzyskałam od nich konkretne informacje i dobre rady (choć to też nie reguła). Szkoda, że u nas najważniejsza jest oszczędność i mało zwraca się uwagi na potrzeby klienta. Nie wiem czy w większych miastach jest inaczej, ale w tych Seporach czy Douglasach, które ja odwiedzałam, stoiska nie miały swoich opiekunek i pozostawione były same sobie.

Na pewno ta ignorancja i oszukiwanie klientów oby tylko kosmetyk sprzedać, wypuścić w świat (nieważne jakie będą tego skutki) i zgarnąć pieniądze, nie mogą pozostać niezauważone i oczywiste jest, że tego typu zaniedbania zrażają, zniesmaczają i sprawiają, że zainteresowani nie wracają lub idą do konkurencji (patrz sklepy internetowe). Przecież każda z nas chciałaby wyjść z drogerii zadowolona, uśmiechnięta i z podniesioną głową, podskakując i podśpiewując wesoło pod nosem puszczaną tak często w radiu melodię. Z resztą rzecz się tyczy nie tylko drogerii, ale i innych specjalistycznych sklepów. Prawie w każdym zderzamy się ze ścianą, bo idziemy z nastawieniem na otrzymanie jakiejś małej rady, podpowiedzi, która będzie szczera, a nie odklepana tylko po to by nam coś sprzedać i pochwalić się szefowi liczbą opchanych produktów (a nuż trafi się premia).

Jak na razie jedynym sklepem, który zasługuję na pochwałę jest Organique. Zawsze, gdy tam zaglądam, za ladą stoi Pani, która zna praktycznie każdy składnik oferowanych przez markę kosmetyków. Potrafi w kilka sekund wynaleźć ten produkt, który będzie pasował do mojej cery i nawet jak gdzieś tam z tyłu wygrzebię jakiś mało mi znany krem, który rzadko widuje na blogach, to i tak zawsze dostanę o nim tyle informacji ile potrzebuję, a dodatkowo będę mogła sprawdzić zapach i konsystencję wszystkich mazideł, które mnie interesują. Oczywiście jest to sklep konkretnej marki, a nie drogeria/perfumeria, ale wciąż będę się upierać, że w tych miejscach przynajmniej na stoiskach marek powinny być kobiety znające się na rzeczy. 


Nie lubię obsługi w polskich drogeriach i nie mogę się do niej przekonać, choć post to tylko moje wnioski nabyte podczas doświadczeń, które autentycznie miały miejsce. Może akurat spotkał mnie pech, może to zależy od miasta, a może po prostu jestem zbyt krytyczna i mam za duże wymagania. Ja jedynie chcę mieć święty spokój i jeśli ktoś już mi narzuca swoją pomoc, to niech ma chociaż minimalne pojęcie o tym co znajduje się pod jego nosem i daruje sobie nerwowe przeszukiwania półek i czytanie opisów w mojej obecności. A jeśli pracodawcy myślą, że ładnie wyglądające Panie z pięknym makijażem i pachnące jak perfumeria po trzęsieniu ziemi załatwią sprawę, to się mylą. My kobiety nie przychodzimy na nie popatrzeć, a bardziej interesuje nas zdobycie konkretnego kosmetyku lub chociaż skutecznego, który nie tylko "nie zrobi nam krzywdy", ale też będzie działał tak jak należy. 




A jakie są Wasze doświadczenia związane z drogeriami w Polsce?

Dużo Słońca! 

INSTAGRAM

Land of Vanity. Theme by STS.