Chciałabym napisać Wam piękną historię o spotkaniu z peelingiem korundowym, który okazał się moim wybawcom, ja się w nim zakochałam, a potem żyliśmy długo i szczęśliwie. Taki fajny wstęp, który wywiera ogromne wrażenie, wzbudza emocje i daje do myślenia. W tym przypadku jednak nie było ciekawego pierwszego spotkania, niespodziewanego odkrycia czy ckliwej historii. Zaczęło się bardzo zwyczajnie i prosto: dostałam próbkę od kosmetyczki i zużyłam ją tylko dlatego, że aktualnie skończył mi się zapas peelingów (sytuacja bardzo nietypowa u osoby, która posiada już własny pokój na kosmetyki, a jednak zdarza się). Dopiero teraz będą fajerwerki, bo już po pierwszym dotknięciu, bliższym zapoznaniu się z zapachem i wspaniałych efektach, wiedziałam, że to jest to czego szukałam od lat! Mówię tu o konkretnym peelingu marki Organique z serii Eternal Gold. Ale produkt ten był tylko początkiem mojej historii z korundem, kryształem cenniejszym dla mnie niż diament, który ponoć jest najlepszym przyjacielem kobiety. Nie. Najlepszym przyjacielem Magdaleny jest korund (drugi najtwardszy po diamencie minerał). Dlaczego? Dziś właśnie o tym będę opowiadać.
Najpierw krótki wstęp dla tych ciekawskich, które korundu nie znają, a chciałaby poznać, bo cała reszta i tak pewnie ominie ten akapit :) Mikrodermabrazje pewnie kojarzycie i nie jedna z Was miała okazje na własnej skórze przekonać się o mocy tego zabiegu. Choć pewnie nie każda wie, że właśnie korundu używa się do efektywnego złuszczenia i pobudzenia naturalnego metabolizmu skóry, która wtedy już bez gadania daje dotrzeć wszystkim składnikom z maseczek, kremów czy balsamów w swój głąb, dzięki czemu zwiększa ich zbawienne działanie. A teraz mały bonus: korund nie zawiera alergenów, barwników czy konserwantów. Jest bezzapachowy i na pewno Cię nie uczuli.
Dziś chciałabym przedstawić Wam dwa korundowe produkty, których obecnie używam. Jednym z nich jest opisywany już kilka razy i chwalony produkt marki Organique z serii Eternal Gold, a drugi to Sylveco Oczyszczajacy peeling do twarzy. Oba są świetne, skuteczne i bardzo różne. W takim razie jak to możliwe, że lubię i jeden i drugi bardzo mocno? Zacznijmy od początku.
Tak jak wcześniej wspominałam dostałam próbkę, użyłam raz i przepadłam. Ale przepadłam do tego stopnia, że zaczęłam szukać peelingu jak szalony narkoman, który potrzebuje kolejnej dawki by móc normalnie funkcjonować. Przetrząsnęłam sklepy internetowe, aukcje i gotowa byłam nawet zapukać do czyiś drzwi w środku nocy by podzielił się choć odrobinką peelingu. Jak na złość wszędzie mieli masła, pianki czy scruby, a mojej perełki nie. Musiałam więc cierpieć w milczeniu i poczekać na lot do Polski. Od razu więc weszłam sprawdzić w jakich miejscowościach znajdują się sklepy marki Organique (byłam gotowa nawet jechać 6 godzin po niego na drugi koniec Polski) i jakie szczęście ogarnęło moją duszę, gdy okazało się, że jeden jest w samym sercu rodzinnego miasta narzeczonego. Później znowu obyło się bez romantyzmu, bo przyleciałam, pobiegłam do sklepu i mam.
Długi czas czekał na swoją kolej, a ja tylko od czasu do czasu spoglądałam na niego i obiecywałam, że kiedyś się spotkamy. Do dziś uwielbiam każdą naszą wspólną chwilę. Już sam kartonik, w który jest zapakowany wygląda dosyć ładnie i elegancko, chociaż jest troszkę oszukany (znacie to podwyższenie na pięć centymetrów wewntąrz opakowania by wydawało się iż produktu jest więcej?). Sam peeling spoczywa w stworzonym z grubego szkła słoiczku, który by zachować swoją higieniczność użycza nam malutkiej szpatułki (wiem, że większość jej nie używa- nu,nu,nu).
Sam zapach sprawia iż jestem pewna, że mam do czynienia z produktem luksusowym, wyjątkowym i uwodzicielskim. Możecie używać go na sucho, by osiągnąć mocniejszy efekt i na mokro, czyli coś co polecam wrażliwcom. I choć macie przed sobą przeciwniczkę peelingów enzymatycznych, która raczej sobie nimi nie zawraca głowy, to jednak ten właśnie podobnie się zachowuje. Gdy nałożę go na uprzednio zmoczoną twarz mam wrażenie, że wykonuję masaż kremem lub mleczkiem i dopiero przy zmyciu czuję piaseczek i ostre krawędzie korundu. Jego konsystencja jest niezbyt gęsta, ale nie spływa też z dłoni. Skóra na początku może piec lub być zaczerwieniona, ale efekty jakie osiągnięcie na pewno warte są chwilowych niedogodności. Martwy naskórek zostanie idealnie usunięty, a buzia pozostanie gładka jak pupa niemowlaka. Uwielbiam po takim zabiegu nakładać krem lub serum, bo czuję wtedy niesamowite ukojenie i ulgę oraz mam wrażenie, że naprawdę wszystkie wspaniałe i drogocenne składniki docierają w głąb najciężej dostępnych zakamarków skóry.
Do worka wad wrzucam: krótką datę przydatności, bo peeling jest tak wydajny, że nie jestem go w stanie zużyć w pół roku i szklany, ciężki słoiczek, którego nie chciałabym zabierać w podróż (ograniczenia bagażowe i tak dają mi się we znaki).
Peeling od Sylveco chociaż brzydszy od swojego poprzednika ma za sobą piękniejszą historię, bo wygrałam go w rozdaniu, organizowanym przez Anie z bloga Perfect Foundation (o tutaj jest) Tym bardziej było mi miło iż nie zostałam wybrana drogą losowania, a nagrodzono mnie za najlepszą odpowiedź. Ten gagatek też zapakowany jest w kartonik, ale bez oszustw, a za to równie ładnie i elegancko. W środku niestety nie jest już tak zachwycająco, ale skoro narzekałam na szkło, to pochwalę niezbyt luksusowy, a funkcjonalny plastik, na którym spoczywa aluminiowa nakrętka.
Zapach posiada typowo ziołowy, podobny do używanych przeze mnie glinek, ale chyba gdybym miała go opisać tak byście wiedziały od razu co mam na myśli to powiedziałabym, że identyczny posiada maseczka dziegciowa od Agafii (recenzja) Peeling ma gęstą konsystencję i w przeciwieństwie do tego od Organique wyczuwalne ostre drobinki. Świetnie ściera martwy naskórek i w tym przypadku naprawdę to czuć, a po użyciu nie mam żadnych wątpliwości, że skórą została tak oczyszczona, że teraz może spijać dobra zawarte w kosmetykach, które zaraz ode mnie dostanie.
Peeling jest bardzo wydajny, starcza na długi czas regularnego używania. Posiada fajny skład wypełniony po brzegi "naturalnymi" dobrami, a wśród nich na przykład: skrzyp polny czy drzewo herbaciane.
Jeśli miałabym wybrać pomiędzy peelingiem od Sylveco czy tym od Organique, najpierw zastanowiłabym się na czym mi zależy. Gydbym lubiła luksusowe, ładne i pięknie pachnące kosmetyki, a ich cena nie grałaby dla mnie roli to bez wahania sięgnęłabym po peeling z serii Eternal Gold. A jeśli bardziej stawiałabym na krótki, naturalny skład (choć ten z Organique też posiada mix wyciągów roślinnych, xeradian i olej z hiszpańskiej lawendy) niską cenę i wyczuwalne drobinki- wybrałabym Sylveco. Na szczęście nie muszę wybierać i na razie cieszę się dwoma, wspaniałymi perełkami, których używam dwa razy w tygodniu (raz Organique i raz Sylveco).
Zanim zakończę post, wspomnę jeszcze, że Ania chyba wiedziała o mojej słabości do korundu, bo wysłała mi całą jego paczuszkę :) Obecnie dodaję go do żeli oczyszczających oraz tych pod prysznic i mocno w to wierzę, że wzmacniam dzięki temu ich działanie. Możecie też dosypać korund do ulubionego olejku czy kwasu hialuronowego. Polecam oba peelingi, jak i korund osobno, bo ja już sobie nie wyobrażam życia bez niego.
To, który peeling bardziej do Was przemawia? A może chcecie oba? :)
PS: Wiem, że dla niektórych moja recenzja peelingu od Organique może wydać się trochę przesadzona. Ja od początku przygody z nim mam szał macicy przy każdym użyciu i przyznaję się, że opis może być odrobinkę subiektywny. Nie mniej uważam, że na pewno jest to produkt godny polecenia.
Cena peeling od Sylveco: ok 19 zł
Cena peeling od Organique: 59,90 zł
Cena peeling od Organique: 59,90 zł