Skutki ignorowania składów, czyli o hipokryzji słów kilka/ Korres Pomegranate Mattifying Treatment.



Zacznę od wyznania. Takiego jak w konfesjonale, gdy klękasz na wygodnej poduszce, mimo iż tym razem nie doceniasz tego komfortu, ponieważ masz ochotę jak najszybciej wstać i wyjść. Gdzie nie tylko dziękujesz Bogu za odpuszczenie grzechów, ale jednocześnie za ten niepozorny kawałek drewna, który chroni Cię przed wyznaniem najgorszych grzechów, obcej osobie w twarz. Dziś się przyznam do hipokryzji. Zdarza mi się od czasu do czasu, choć oczywiście tylko przypadkowo i poprzedza ją chwilowy zanik mózgu, na który cierpię od dawna. Mówię do Was, mówię do znajomych i sióstr by czytać składy! Zapewniam, że tylko w ten sposób zapobiegniemy najazdu niespodzianek, niepotrzebnemu wysuszeniu cery czy jej podrażnieniu. A sama co robię? Idę do sklepu i biorę coś, bo ktoś polecał, nie patrząc na skład, a co gorsza daję się naciągnąć na obiecującą, napisaną drukowanymi literami notkę: brak SLS, Mineral Oil itp. Przyznam, że dawno już mi się to nie zdarzyło (choć ostatnio popełniłam tą zbrodnie dwa razy), ale mam na kogo zgonić. To te nieszczęsne youtuberki! Pół życia ich nie oglądałam i mi się na starość zachciało to mam. A tak na serio, to faktycznie jak dziecko dałam się przekonać, że to co pokazują i chwalą, sprawdzi się również u mnie. Normalnie nie wierzę w ani jedno ich słowo lub biorę na nie poprawkę, ale wystarczyła chwila słabości i zapomnienia by odrzucić wszystkie swoje zasady. Mam nadzieję, że zdarzyło mi się to ostatni raz, a chwilowy zanik mózgu dopadnie mnie następnym razem we śnie. 




Jeśli zastanawiacie się po co cały ten wstęp, przedstawiam Wam bohaterkę mojego nieudanego zakupu czyli matującą kurację od Korres Pomergranate Mattifying Treatment. 

Skłamałabym gdybym powiedziała, że opakowanie było mi całkowicie obojętne. Przecież jest piękne! Smukłe, lekkie, minimalistyczne i do tego air less! Czego można chcieć więcej? Łatwo je przechować, nie zajmuje dużo miejsca i nawet w podróż można zabrać tą kurację bez obaw o cofnięcie bagażu przy bramce na lotnisku. 


Nasze pierwsze chwile razem i bliższe poznanie muszę ocenić całkiem pozytywnie, a wręcz było obiecująco. Bez zarzutu działająca pompka, która zdobi opakowanie całkiem inne od wszystkich. Wiem, że może się wydać iż to tylko tubka i nie ma co się nad nią rozwodzić, ale ja uwielbiam takie dopracowane detale, które sprawiają, że nie mogę doczekać się kolejnego spotkania z kremami. Troszkę pokręciłam nosem, gdy zobaczyłam koreczek, bo ja zawsze odkładam takie maleństwa poza zasięgiem mojego wzroku, a szukanie zabiera mi mój jakże cenny czas. Oczywiście jest też kartonik z całą listą zachwytów i obietnic, do tego stopnia iż masz przekonanie, że oto właśnie w Twoich rękach gości produkt doskonały.


A co z aplikacją? Tutaj też mogłabym się rozpływać i zachwycać. Lekka, żelowa i bardzo przyjemna konsystencja, chłodzi (sprawka mentolu) i sprawia, że cały poranny rytuał zamienia się w przyjemne i miłe doznanie. Podejrzenia jednak może wzbudzić lekko kwaskowaty zapach, który ze słowem fajny czy ładny nie ma nic wspólnego. Nie mogę powiedzieć, że jest zły, bo nie drażni nozdrzy i nie atakuje ich wymuszając łzy w oczach, ale pachnie dentystą, gabinetem i lekarstwami, choć bardzo subtelnie i lekko. Szybko się wchłania i lepka twarz odchodzi w zapomnienie już po kilku sekundach.


Skłamałabym jeśli zarzuciłabym jej brak działania. Kuracja Korres rzeczywiście matuje i utrzymuje makijaż w ryzach na długie godziny. A jeśli zastanawiacie się: o co zatem tej babie chodzi, to muszę ponarzekać na karygodny skład. Alkohol zauważyłam już jak przyszłam do domu i wtedy zrozumiałam, że właśnie strzeliłam sobie w stopę. Ale zacznijmy od początku: oczywiście najpierw mamy wodę, glicerynę, puder ryżowy, który ma właściwości matujące i tuż za nim nieszczęsny alkohol- wysuszający skórę, która w odwecie zaczyna wytwarzać jeszcze więcej sebum. Przy mojej trądzikowej cerze, regularne nakładanie go powoduje wysyp nieprzyjaciół i podrażnienie. Jest to zbrodnia w biały dzień i już dawno obiecałam sobie, że nigdy więcej jej nie popełnię. Kolejno występują: kora czarnej wierzby, o silnym działaniu bakteriobójczym i przeciwzapalnym, a później konserwant w postaci Benzyl Alcohol, który może uczulać, ale są na niego nałożone ograniczenia, więc podejrzewam, że raczej nie wyrządzi krzywdy osobie nie mającej problemów z alergią. Fajnie, że mamy też ekstrakt z oczaru wirginijskiego, który również działa regenerująco i jest to wybawca cer trądzikowych. Pozostałym składnikom daleko do pierwszych pięciu, na które głównie zwracam uwagę, więc podejrzewam, że została ich użyta znikoma ilość, ale jeśli będziecie ciekawe jak wygląda całe INCI, zostawię Wam je standardowo na końcu posta. 


Nie zdziwicie się pewnie jeśli powiem Wam, że jestem ogromnie zawiedziona. Krem Korres posiada kilka naprawdę fajnych składników działających bakteriobójczo, odkażająco i łagodząco, więc ten alkohol jest tylko i jedynie piątym kołem u wozu, które jest niepotrzebne i utrudnia sprawne działanie całego systemu. Aż się ciśnie na usta: a miało być tak pięknie. Wina oczywiście jest moja, bo zaufałam marce Korres zawsze uważając ją za godną uwagi i rzetelną. Choć nie mogę skreślić jej po jednym produkcie. Więc jeszcze raz powtórzę byście czytały i analizowały składy, zanim kupicie produkt sławnej i cenionej marki i mam nadzieję, że pisząc to, nigdy więcej nie będę musiała przyznawać się Wam, że jestem w tej kwestii hipokrytką :)



Cena: ok. 60 zł w Uk, a w Stanach 38$ (?!)
Ocena: 2/10

Skład: Water, Glycerin, Oryza Sativa (Rice) Starch, Alcohol, Salix Nigra (Willow) Bark Extract, Benzyl Alcohol, Hamamelis Virginiana Flower Water, Xanthan Gum, Candida Bombicola/ Glucose/ Methyl Rapeseedate Ferment, Caprylyl Glycol, Carrageenan, Sodium Levulinate, Lactic Acid, Fragrance, Sodium Anisate, Glucose, Menthyl Lactate, Oryza Sativa (Rice) Starch, Sodium Phytate, Punica Granatum Bark Extract, Butylene Glycol, Hydrolyzed Rice Protein, Oryza Sativa (Rice) Bran Oil



Dużo uśmiechu życzę! 

INSTAGRAM

Land of Vanity. Theme by STS.