Pewnie każda z Was na hasło krem, balsam czy mleczko od razu w swojej głowie widzi konkretny produkt lub opakowanie. Oczywiście powód jest dosyć prosty: producenci niezależnie od marki czy ceny, przeważnie umieszczają podkłady w buteleczkach, pudry w okrągłych pojemniczkach, maseczki w małych saszetkach itp. Jasne, że nie jest to reguła czy zasada, której należy się trzymać, ale w większości przypadków właśnie tak jest i przez lata się to nie zmienia. Mi na przykład krem od zawsze będzie kojarzył się z malutkim, szklanym słoiczkiem z pięknie pachnącą, miękką jak chmurka zawartością. Nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, że to milutko kojarzące się opakowanie, może być najgorszym rozwiązaniem z możliwych i stratą pieniędzy. Dziś porozmawiamy o produktach spoczywających w słoiczkach oraz podzielę się z Wami moimi ulubieńcami w tej kategorii.
Po pierwsze:
Prowadzone przez lata badania pozwoliły odkryć takie dobra jak antyoksydanty, aktywne filtry przeciwsłoneczne i retinoidy. Są naszym zbawieniem, pozwalają walczyć z oznakami starzenia i należy na stałe wdrożyć je w naszą codzienną pielęgnację. Zwłaszcza gdy nadejdzie czas, w którym nie będziesz już dumnie chwalić się ile masz lat, a czasem nawet kilka odejmiesz, zwłaszcza kiedy ktoś Cię zmusi do przyznania się. Wszystkie te wspaniałe składniki nie są niestety wieczne i niezniszczalne. Co oznacza, że uszkadzają się, kiedy codziennie zapraszasz do nich w gościnę światło i powietrze. To tak jakbyś otworzyła całą paczkę ciastek, a później zjadła tylko jedno (wiem, że to niemożliwe, ale przypuśćmy, że jesteś na diecie). Dobrze wiesz jak będą smakować za kilka dni i świeżości nic już im nie przywróci. Tak dzieje się za każdym razem, gdy otwierasz słoiczek. Za miesiąc wszystkie "złote" składniki nie będą działać już tak inwazyjnie lub po prostu na zawsze opuszczą Twój drogi krem, który stanie się zwykłym produktem nawilżającym.
Po drugie:
O drugim punkcie na pewno dobrze wiecie, czyli o fakcie iż słoiczek jest rozwiązaniem mało higienicznym. W jego przypadku musisz posłużyć się czymś by wydobyć cenną zawartość ze środka. No i nie oszukujmy się, bo większość z Was używa do tego niczego innego jak swoich dłoni. Możesz je nawet myć kilka razy przed aplikacją, a i tak pozostanie na nich mnóstwo bakterii, które z dnia na dzień będą rosnąć w siłę, wewnątrz Twojego ulubionego kremu. Oczywiście obecnie producenci starają się by swoje produkty naszpikować od stóp do głów konserwantami, które mają zapobiec rozwojowi bakterii. Jest jeden wyjątek. Czytając Wasze blogi, najnowsze artykuły czy czasopisma zauważyłam, że obecnie trwa moda na kosmetyki z jak najbardziej naturalnymi składami. Akurat ten trend mi się podoba i cieszę się, że ktoś mądry go zapoczątkował. Jednak w przypadku właśnie tych produktów należy zachować jak największą ostrożność, ponieważ nie zawierają już w sobie obrońców zaciekle walczących z bakteriami. Są bardziej podatne na ich atak i nie potrafią się skutecznie obronić.
Pewnie każda z Was zadaje sobie teraz pytanie: w takim razie po jakiego grzyba producenci umieszczają kremy, balsamy i masła w słoiczkach? Dobre pytanie :) Przecież to śmieszne i bezsensowne. Prawda?
Są dwa znaczne powody i być może zdziwisz się, że wykorzystywane są jako argumenty do produkcji tego typu kosmetyków.
- Produkty w słoiczkach wyglądają ładniej, bardziej luksusowo i dzięki temu chętniej po nie sięgasz. Czyli po prostu sprzedają się szybciej i pozwalają producentom zbić fortunę.
- Możesz zużyć ich zawartość do ostatniej kropli i być pewną, że nic się nie zmarnowało. Co znowu bardziej przekonuje Cię do ich zakupu i zwiększa sprzedaż.
Jeśli zużywasz swoje kremy w ciągu miesiąca to oczywiście nie masz się czym martwić. Szczególną ostrożność zachowuj jednak wybierając produkty z wspomnianymi już antyoksydantami, aktywnymi filtrami przeciwsłonecznymi czy retinoidami.
Jest kilka produktów, które mimo iż niestety umieszczone są w "słoiczkach", to uwielbiam je i jakoś nie wyobrażam sobie by mogło ich zabraknąć. Staram się nie myśleć o zamieszkujących ich wnętrze żyjątkach i mam nadzieję, że nie urosły jeszcze do rozmiarów całego wojska.
Soap & Glory The Righteous Butter
Masło to można kochać tylko za zapach. Jest kosmetykiem z tej kategorii, gdzie w ogóle nie interesuję mnie skład, bo jego magiczna woń uzależnia, rozkochuje i nie da żadnemu innemu zapachowi odstawić się na drugi plan. Jest niczym słodko pachnące, luksusowe mydła umieszczone w złotej mydelniczce, cierpliwie spoczywające na umywalce w eleganckim paryskim hotelu. W opakowaniu wygląda jak porządna doza bitej śmietany i tak też rozsmarowuje się na skórze. Delikatnie i leciutko sunie po niej, otula ją niewidzialną powłoczką i daje satynowe, mięciutkie wykończenie. Najlepiej "smakuje" na zmęczonym i wołającym o odpoczynek ciele, czekającym na sen pod ciepłą kołderką. Wypełnia wtedy cały pokój, rozpieszcza, choć dla wrażliwców zapach może być odrobinę za mocny by aplikować masło przed snem. I chociaż pisałam już, że kto by tam jego skład sprawdzał, to jednak bez strachu można do niego zajrzeć. Co prawda długi jest i szeroki, ale na samym przedzie mamy masło shea, a dalej kilka innych niespodzianek, takich jak masło kakaowe, olejek kokosowy i z róży piżmowej. Świetnie nawilża, odżywia i skóra jeszcze następnego dnia rano słodko pachnie. Jedyny sposób na pozbycie się go to zmycie pod prysznicem. Mój ideał!
Instytut Efektima/Masło do ciała/Olejek kokosowy & Olejek jojoba
Cóż to za masło! Pachnie cudnie kokosowo i choć może się wydawać, że trochę chemicznie, to jednak jak dla mnie, właśnie taką woń rozsiewać powinny wszystkie produkty podpisywane tym zapachem. Ma bardzo zbitą, maślaną konsystencję z gęsto rozsianymi drobinkami, zawierającymi olejek jojoba. Troszkę trzeba go zużyć by pokryć całe ciało i użyć nieco siły by dokładnie wsmarować. Nie wchłonie się szybko i na pewno pozostawi na ciele film, ale jego zapach tak samo jak w przypadku masła od Soap & Glory pozostanie z nami aż do bladego świtu, a efekt natłuszczenia całkowicie zniknie dopiero po spotkaniu z wodą. Podczas aplikacji brązowe drobinki rozpuszczają się w mig i po kilku sekundach nie ma po nich śladu. W kwestii składu to na podium oczywiście prócz wody, mamy Stearynian glicerolu, który jest emulgatorem i jeśli nawilży to tylko pośrednio, a jego zadaniem głównie jest zmiękczenie, co oczywiście sprawdza się w stu procentach. Dalej spotykamy olejek kokosowy (3 miejsce), masło shea pod nazwą, którą uwielbiam i jako jedyna daje się tak łatwo zapamiętać czyli: Butyrospermum Parkii Butter :) Mimo iż nie ma powalającego składu i nie odżywia skóry jakoś super spektakularnie, to i tak bardzo miło mi się to masło kojarzy i posiada idealny jak dla mnie zapach na zimne wieczory.
L'oreal Absolut Repair Lipidum Masque
O masce marki L'oreal wspominałam już przy poście pod tytułem Mój pielęgnacyjny pamiętnik. Z całej serii Absolut Repair jest to chyba mój ulubiony produkt. Oczywiście dużą zasługę jak w każdym z wymienionych dzisiaj produktów ma piękny, intensywny zapach, który długo utrzymuje się na włosach. Ze względu na swoją zbitą i gęstą konsystencje, jest bardzo wydajna i wystarczy odrobina by rozpieścić nią każdy, malutki kosmyk. Wystarczy od 3 do 5 minut by cieszyć się naprawdę idealnie wygładzonymi włosami. Oczywiście skład pozostawia wiele do życzenia i na podium raczej nie stanie, ale maski używam raz, czasami dwa razy w tygodniu i uważam, że to wystarczająco by nie obciążyć włosów i nie doprowadzić do przeproteinowania. Czytałam mnóstwo opinii, w których dziewczyny chwaliły ją za świetne działanie i faktycznie zauważalną poprawę kondycji włosów. Ja obecnie używam tyle produktów, że nie jestem w stanie stwierdzić, którego zasługą jest mój obecny, dobry stan kosmyków.
Na razie postaram się ograniczyć kupowanie kosmetyków w słoiczkach, chociaż jeszcze nie jestem na tyle przekonana by całkiem z nich zrezygnować. Szczególną ostrożność zachowam dopiero wybierając kremy przeciwzmarszczkowe i te z naturalnymi składami.
Jakie jest Wasze podejście do kosmetyków w słoiczkach?
- Cena masła od S&G: ok. 50 zł
- Cena masła od Efektima: ok. 14.99 zł
- Cena maski L'oreal Absolut Repair: ok. 40 zł
Miłego popołudnia!